czwartek, 17 września 2009

Królestwo Narkomanów V: iKrew

Oto docieramy do końca naszej opowieści! Trudno uwierzyć, prawda?
Ale jeśli myślicie, że to wszystkie niespodzianki, jakie zafundowała nam Catherin, to się mylicie. Dowiecie się o tajnej firmie Lily i Jamesa, zobaczycie walkę, będzie iKrew i coś, czego nie może zabraknąć - bal.


czwartek, 10 września 2009

Królestwo Narkomanów IV: Lord of the Balls

Dwa mecze przegrane, na szczęście siatkarze wygrali. Tylko koszykarzy żal. Na osłodę analiza...

Zbliżamy się wielkimi krokami do końca. Dzisiaj będzie nie mniej absurdalnie niż ostatnio.
A w tym odcinku: o załatwianiu spraw w urzędach, całonocnych imprezach, nowej willi Harry'ego, wniebowstąpieniu oraz skrzatach, co dużo robią a wcale ich nie widać.



środa, 2 września 2009

Królestwo Narkomanów III: Żywcem Pokopani

Na pocieszenie dla wszystkich chcących się bawić jeszcze lepiej w świecie analiz, wykopany przez Kurę A Mary Sue Alphabet. Do poczytania, do pokwikania. Oprócz tego, żeby się wielbicielom naszym nie nudziło, jedna z najlepszych imho parodii zmierzchowych.
Poza tym dziękuję naszej stałej czytelniczce - Blackie - za wspaniały rysunek Voldziowego Kombajnu. Myślę, że jeśli kilka osób przyśle nam swoje "rysunki dziękczynne", zrobimy z nich galerię. ;)

Jesteśmy już w połowie, nie zrażajcie się. Dzisiaj ujrzycie całą plejadę gwiazd, o których wam się nie śniło! Dowiecie się jak konkurują ze sobą strona dobra i zła i jakie talenty skrywa Harry Potter. Wszystkie osoby tęskniące za wyniszczeniem mogą czytać spokojnie, albowiem jest.

No i robi się coraz nudniej...


środa, 19 sierpnia 2009

Królestwo Narkomanów II: Marytrójcyzm

Jestem rad, że tyle komencików dla mnie napisaliście. Dlatego analiza o kilkanaście godzin wcześniej. Cóż za szaleństwo, czyż nie?

Jedno pytanie tylko dla was mam: Gdzie obrazek Voldziowego kombajnu?

A jako, że pytanie zostało zadane, zabieramy się za nasze opowiadanie.

Dzisiaj trochę więcej na temat używek Dumbledore'a, o nowym uczuciu Pottera, obłąkaniu i diablicach.



Królestwo Narkomanów I: V jak Voldetter

Spokojnie, to żadna awaria! Nastąpiło kilka zmian, o których należy powiedzieć, a że mam możliwość przemówienia (ach, te czwartki), zamierzam to wykorzystać.
Wiem, że w internecie nie często spotyka się coś wartego uwagi. Wiem również, że Charry Printer nie był niczym nadzwyczajnym, dlatego gdy tylko znalazłem Luizjankę... postanowiłem promować to wielkie dzieUo, nie próbując nawet jej dorównać. Przykro mi było żegnać się z moimi bohaterami ale cóż. Czas pokaże, czy dobrze zrobiłem nie chcąc zawodzić czytelników nudnymi rozdziałami, pisanymi pod wpływem dużej ilości białka (nie doszukiwać mi się tu żadnych niedozwolonych środków zawierających tego duże ilości ).
Mam nadzieję, że będziecie wspierać LeFay, bo to da jej siłę przetrwania, której mnie zdecydowanie zabrakło *melodramatyczne wystąpienie mode off*
Poza tym wróciłem do pisania nieco poważniejszego niż parodie i analizy. Znaleźć mnie możecie w drugim blogspotowym projekcie, jakim jest Golden Theatre.
To tyle przydługiej autoreklamy, teraz możemy się zabrać za przydługi wstęp do opowiadania i za samo opko, które jest doprawdy przydługie...

Zapewne wielu z was ucieszy się, słysząc, że artystka płodna i głodna (komęcików zwłaszcza) Catherin Potter powróciła. Wielu też zapyta "who the fuck is Catherin Potter?" Odpowiadamy: twórczyni Nokturńskiej Zdziry, Lily co się w Nicholsonie zakochała oraz, przede wszystkim Lotu Londyn-Irlandia liniami Radliff.
To tylko niektóre z jej tworów, a przed nami kolejne. Nie ostatnie za które chcieliśmy się zabrać, ale chyba nie mamy wyboru. Ona zabija. A może nawet... wyniszcza.
Dlatego jeśli chcecie się dowiedzieć jakie moce posiądzie Potter, w kim się zakocha, co łączy go z Voldemortem, jakie światy odwiedzi i czy odnajdzie zaginioną Mary Sue, to zapraszam na pięcioczęściową [sic!], epicką opowieść o Królu Narkomanów (dostępna również TU)



środa, 12 sierpnia 2009

Pomieszanie z poplątaniem II


Spartanie moi mili! Trzystu was zagłosowało w ankiecie, z czego jesteśmy dumni.
Gwoli ścisłości: odpowiedź numer trzy wybrało 38 osób, 14 z was uważa że jesteśmy słabi a do aŁtoreczkowej twórczości przyznały się 22 osoby.
A jako, że nie mamy pomysłu na kolejną ankietę, obejdziecie się bez tej podniecającej rozrywki.


Ostatnio tematem przewodnim było uczucie, dzisiaj również będzie o miłości, ale tej rodzinnej. Nasi bohaterowie nie zaznali rodzinnego ciepła dlatego postanowili wybrać się w podróż...



czwartek, 6 sierpnia 2009

Pomieszanie z poplątaniem I

Dzięki waszej pomocy wyłapaliśmy kilka ciekawych, acz krótkich blogasków, które zamierzamy przedstawić. Dzisiaj pod nóż idą trzy. I każde będzie dotyczyło innych osób. Tylko jedno je połączy - uczucie...
Mogę powiedzieć tylko: takich trzech jak tych dwóch to nie ma ani jednego.


piątek, 31 lipca 2009

Pirackie opowieści: Jak poznałem waszą Perłę

Miesiąc minął od ukazania się pierwszej części PO, dlatego czas na kolejne analizy z tego cyklu.
Dzisiaj o seksualności Jacka, problemach z cerą w trakcie podróży i skrzydłach anioła...


Jak poznałem twoją matkę?

-Kochanie..proszę zejdź na śniadanie - krzyczał ojciec
-Już schodzę ..-odrzekła i
...zeszła.

Gubernator uśmiechnął się do niej.Tak bardzo kochał swoją małą córeczkę choć smucił sie niekiedy ,że nie potrafi jej tego okazać tak jak matka.
Nie mógł ją karmić mlekiem prosto ze swojej piersi.

Gdy Elizabeth po śniadaniu poszłą do swego pokoju zaczęła przygotowywać sie do rejsu nagle nad jej głową zaczął drżeć sufit.
Orson Welles postanowił na nowo odtworzyć "Wojnę Światów".

Już miała zawracać gdy jej uwagę przykuła mała komoda stojąca pod ścianą gdzie oświetlały ją promienie słońca przebijające sie przez zakurzone okno.
Wokół unosiły się głosy anielskiego chóru, fruwały motyle...

Ujrzała tam stos kartek z pamiętnika jej matki , dzienniki oraz stosy zdjęć . Wzięła jedno do ręki i poczuła nagły ucisk w gardle.
Dzienniki zaczęły ją dusić. Przez te wszystkie lata egzystowania w szufladzie zmutowały i wyrosły im ręce.

W skrzynce znajdowało się zdjęcie mamy. Elizabeth pociągnęła nosem i wyjęła je .
Musiała w coś się wysmarkać.

Pod zdjęciem był wisiorek, zapewne należał on do rodziny. Na odwrocie były wyryte znaki które Elizabeth nie mogła rozszyfrować.
Wezwać Indianę!

Tylko dlaczego widniała na niej czaszka?
Rozszyfrowała czaszkę! Indiana, wracaj do domu.

Obok wisiorka leża koperta a w niej zapewne list..Dziewczyna złapała za koperte i zaczęła czytać jej zawartość.Gdy skończyła z jej pięknych , czarnych oczów płynął strumień przejrzystych łez.
Wszyscy wokół zaczęli umierać. Dziewczyna okazała się siostrą Herrery z Heroes.

Na statku było już sporo ludzi. Elizabeth kroczyła dumnie za swym ojcem witając się z gośćmi. Nagle dostrzegła Davysa zmierzającego ku niej z uśmiechem na twarzy.
Wtedy wezwała ochronę. On miał uśmiech!

Godziny mijały nie wyobrażalnie długo. Oczywiście Davys nie odstępował Elizabeth nawet na krok.
Jakież to... oczywiste.

-To pamiętaj ,że będę czekać. Skoro nie mogę być nikim więcej będę przyjacielem.
Dziewczyna wpatrywała mu się w oczy. Widziała w nich tyle miłości i szczerości. Nie czekając dłużej rzuciła się mu na szyję .
Wzruszyłem się niemal jak na kolejnej komedii romantycznej z Drew Barrymore...

Otworzyła szeroko oczy.
-Piraci!-krzyczała Elizabeth
Tylko ona zauważyła ten statek. Załoga tańcowała na parkiecie.

Elizabeth stała w milczeniu 'O nie nie dam za wygraną' pobiegła do Noringtona
-Będzie miał ich pan wszystkich na sumieniu jeśli nas dogonią i zabiją. Niech pan zrozumie...Ten okręt nie ucieknie. Jest za wolny.
Komandor stał w milczeniu spoglądając na Panienkę
"Cholera, skąd ona wie tyle o statkach? Crap, Mary Sue!"

Nagle w oddali zauważyła jak Davys siłuje się z jednym z piratów.
-O nie- krzyknęła zezłoszczona i ruszyła przed siebie.
Gdy pirat już chciał wyrzucić go przez burtę Elizabeth jednym zwinnym ruchem przyłożyła mu szable do szyi.
Marysia ratuje tró Loffera, czyli Jak Napisać Wypasionego Blogaska.

-Davys! Ty krwawisz!!-wskazała palcem na bok chłopaka z którego ciekła krew.
- No nie, to już minął miesiąc?

Liz patrzyła mu głęboko w oczy. Płakała. Nie mogła się powstrzymać . Jeszcze niedawno zyskała przyjaciela a teraz już go traciła. Z każdą sekundą był coraz dalej. Pochyliła się nad nim i..pocałowała. Nie wiedziała ile to trwało. Gdy ich usta oderwały się od siebie. Scott uśmiechnął się i zamknął oczy..
Na filmach zazwyczaj płaczę w takich momentach. Przy blogaskach mam ochotę się utopić. No to chlup!

Odwróciła się i zauważyła ojca prowadzącego przez dwóch piratów. Podbiegła.
-Wy mordojady! Puśćcie go!
-Hahaha bo co? rzucisz w nas deską?-zaśmiał się jeden
Wyrwie ją z kadłuba. Dobra myśl!

Szybko podniosła jakąś deskę leżącą opodal i walnęła nią pirata.Ten stracił przytomność i runął na ziemię.
A podobno mają mocne głowy...

Drugi klęknął obok niego chcąc go ratować gdy też dostał deską. Ojciec wyrwał sie z jego ręki. Obaj mężczyźni leżeli nieprzytomni na pokładzie.
Przy spotkaniu z Mary Sue
Nie zamieniaj z nią zdań stu
Nie mów też co zrobić jest w stanie
Bo i Tobie deską się dostanie!

Powoli zaczeli skradać się do cel gdzie był komandor Norington, porucznik Stych oraz reszta kompani. Gdy nagle niespodziewanie ktoś zarzucił im siatkę na głowę..
Łowcy motyli pomylili pokoje.

Dziewczyna rozglądała się po pokładzie wystraszona gdzie jest ojciec, czy żyje i co teraz z nim robią. Kapitan widząc zakłopotanie na jej twarzy rzekł
- Mają prezerwatywy - uspokoił dziewczynę.

-Widzisz -przerwał i położył jej rękę na ramieniu-w zamian ,że odpłyniemy chcemy -przybliżył swe usta do jej ucha- chcemy CIEBIE.
Co dwie osoby do wydymania to nie jedna.

Elizabeth spojrzała na Barbosę .
-Dobrze-rzekła padając na kolana.
Przydałby się czerwony kwadracik. Albo jakikolwiek.

Elizabeth padła na deski z głową zwróconą ku ziemi.
Próbowała jakąś wyrwać aby obalić nią kapitana i resztę piratów.

Elizabeth już miała zrobić pierwszy krok gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i bez sił opadła na podłogę. Zemdlała.
Wyczerpana walką z deskami.

-Tatusiu dlaczego Ellen mówi ,że ludzie są jak róże?
-Pewnie dlatego ,że ludzie mogą być mimo tego,że z wierzchu piękni.. w środku mogą okazać się całkiem inni..ale teraz chodź na herbatę -wyciągnął rękę.
Mogą się okazać zieloni i gorzcy.

-Kapitan Cię woła..-rzekł z uśmiechem i ruszył w stronę kajuty kapitana
-Zapraszam na śniadanie-powiedział Barbosa.
Marysuistycznie śniadanie na statku pirackim.

Wszędzie były porozwieszane mapy stare i nowe.
Wydawnictwo Greg było zachwycone taką promocją.

Na półkach leżały jabłka a na stole prosie ,galareta i wiele innych pyszności. Elizabeth starała się jeśc z godnością i szacunkiem.
Tylko dwa razy wylizała talerz.

Płynęli tak kilka dni, tygodni.
Nie liczę godzin i lat, to statek płynie, nie ja... *nuci*

Elizabeth dalej była traktowana jak więzień i zapędzona do pracy. Już nie wygląała tak pięknie jak kiedyś. Popiół i brud zasłoniły piękną twarz.
I przepadły jej wizyty u kosmetyczki!

Delikatne ręce okryła zeschnięta krew.
Tipsy się odłamały.

Pewnego dnia gdy słońce jeszcze nie widniało na horyzoncie Elizabeth wyszła po cichu na pokład kierując się w stronę dziobu.
Chciała przećwiczyć scenę z Titanica.

Usiadła na końcu i wpatrując się w słońce mówiła sama do siebie.
- Jack, czy Ty mnie jeszcze kochasz?
- Rose, oczywiście.

Mężczyzna był starszy, włosy miał spięte do góry a ubranie brudne i poszarpane. Twarz miał zmęczoną ale dziwnie opanowana.
Był opanowany bo był zmęczony i nie chciał okazywać inych uczuć. To logiczne.

-Mów do mnie Tom jestem z Oyster Bay. Byłem w załodze Czarnej Perły gdy jej kapitanem był Jack Sparrow ale odkąd Barbosa tu króluje siedzę w celi
Hierarchia wartości przytłacza.

-Gubernatorze!-krzyknął Stych wpadając do sypialni razem z komandorem.
Strych? A może Stach?

-Znaleźliśmy tylko to .-
-Przecież ..przecież to jest-serce podskoczyło mu do gardła..-suknia....Elizabeth..Ale skąd wy ją...macie?
-Pływała w wodzie.-na te słowa Swann nie wytrzymał rozpłakał sie..Znowu..
-Myślicie , że ona...,że oni ...mogli ją..-TO słowo nie chciało mu przejść przez gardło...
Wyrzucili suknię od Diora i ubrali ją w łachmany! To straszne!

Przebadał leżącego i podał mu antybiotyk po czym skierował sie do Noringtona i Stycha.
Penicylinę odkryto w wieku dwudziestym. Zastanawiam się w którym żyje nasza Elizabeth...

-Zawał ...Wszystko rozstrzygnie się w ciągu 24 godzin.
I wiemy co będzie tematem siódmej serii '24'. Jack Bauer wyrusza w morze.

Stare ciuchy pozostawiła w kajucie. Jej granatowa suknia delikatnie powiewała na wietrze a rozpuszczone włosy opadały na dekold i ramiona.
Opis stroju jak zawsze na miejscu...

Po czym odwróciła się i zanurzyła w błękitnych falach oceanu. Wypłynąwszy na powierzchnię zaczęła wiosłować rękami w stronę wyspy.
Ręce-wiosła. Czy tylko mnie to przypomina pamiętną Pałkę Pottera?

Po dwugodzinnym zmaganiu się z wodą dziewczyna padła wyczerpana na plażę. Oddychała ciężko.
Bójka z rekinami, polowanie na meduzy i opluwanie mew kompletnie ją wykończyło.

Rano postanowiła wyruszyć w głąb wyspy i sprawdzić czy jest tam coś do zjedzenia.
Nie mogła zejść na śniadanie!

Kroczyła ostrożnie nie wiedząc co może się zdarzyć.
Odkryje bunkier?

W ręce trzymała sporą gałąź dla obrony w razie gdyby zaatakowało ją jakieś zwierze.
Wygryzła pień dla obrony.

Szła ..szła...szła i nic.
Wysepka okazała się pustynią.

Słońce miało już się ku zachodowi gdy doszła do jeziora.
No proszę, gdzie się wyspa ta znajduje?

Bez zastanowienia zrzuciła zabłoconą suknię oraz bieliznę i wskoczyła do wody.
Zabłocona bielizna? To nie lepiej się rozebrać?

Po drodze znalazła kilka kokosów Na piasku rozpaliła ognisko z gałęzi i zaczęła się zastanawiać jak stąd uciec?
Mam nadzieję, że nie spaliła swojego pnia!

Gdy nagle zza krzaków rozległ się dziwny ryk.
Borówki się wkurzyły...

Dziewczyna aż podskoczyła przestraszona. Rozglądała się dookoła starając ujrzeć coś w ciemnościach.
Po chwili ruszyła do kamery i zaczęła sapać z przerażenia.

Chwyciła za drewno leżące obok i podłożyła do ognia.
Pień był w porządku.

Dzień dłużył jej się niesamowicie. Po południu gdy zjadła 'obiad'. Jeśli banany i kokosy można nazwać dostatnym obiadem wyruszyła w głąb wyspy.
Śniadania nie jadła. Nie mogła zejść.

Nagle na jej drodze krzaki niespodziewanie zaczęły się ruszać.
Elizabeth znowu włączyła kamerę.

Serce Elizabeth zaczęło bić jak młotek. W pewnym momencie dźwięk zieleni ucichł a w oddali było słychać czyjeś głosy.
Zapewne nie zieleni. To borówki, albo... wiedźma z Blair.

Obróciła się i.. ku jej zdumieniu ujrzała mężczyznę.
Zmiana płci wiedźmy wcale nas nie zaskakuje.

Wysoki brunet o ciemnych włosach. Był brudny i nieogolony. Gdy tylko ją ujrzał stanął jak wryty.
Nie widział jeszcze nikogo kto potrafiłby trzymać pień i kamerę jednocześnie.

-Kto ty?-spytał
Liz wyszła ze swojej kryjówki i stanęła naprzeciwko niego
-Jaaa eeemm.... Elizabe..ekhemm..Lizy-wymamrotała- a ty?
- Ale przyjaciele mówią do mnie Liss.

-Will Turner
*operowy głos mode on* Tró Looooooff!

Liz patrzyła na mężczyzną uważnie. Był silny przystojny i prawdopodobnie samotny.
Nie sądzę, ta wiedźma to podobno niezła laska.

No chyba, że wylądował na tej wyspie z jakąś kobietom co usprawiedliwiałoby jego zachowanie wobec niej.
Z dwoma uwięzionymi w jednej kobiecie.

-KAPITANIE Jacku Sparrow kochaniutka-odezwał się nieznajomy głos. Odwróciła się i zobaczyła sylwetkę człowieka ledwo stojącego na nogach. Gdy zbliżył sie do Liz było czuć rum w dużej dawce.
On zapewne też nie ma kobiety - pomyślała.

Sparrow słysząc pociągnięcia nosem wręczył jej butelkę rumu. Dziewczyna nie protestowała. Przechyliła butelkę i zrobiła duży łyk napoju.
Kac gigant? Gdzie taaam.

-Czy ty nie jesteś przypadkiem Elizabeth Swann?-zapytał Jack
-Ekheeemmm!-wypluła rum z ust i spojrzała na niego
-Znasz mnie?
-Ciebie nie twoją matkę
-Jak to moją matkę ..Niby skąd?
-Z Czarnej Perły
Jak poznałem twoją matkę.
Czarna Perła łączy ludzi.


Marysiowa Marines

Annie Jen Mandy van Marine - siedemnastoletnia dziewczyna z bogatego domu.
Ale to Marine to dla picu, prawda?

Całe jej życie zmienia się, kiedy zostaje porwana przez Jacka Sparrowa. Kocha wiatr, morze, ląd, chmury i banany.
Kolejna, która zabawia się z bananami... *próbuje się otrząsnąć po "Wirujących Językach"*

Tęskni za mamą, której nawet nie pamięta.
Ktoś chętny na komentarz?

Jack Sparrow - najprzystojniejszy, najsprytnieszy i najlepszy pirat na całych Karaibach.
Dorobił się nawet własnej mapy i teatru.


W pustych uliczkach uśpionego miasta dało się słyszeć tylko równe stukanie obcasów.
Ktoś tylko rzucił pustą puszką a odgłos ucichł.

Te uliczki przemierzała zakapturzona postać, której wyraźnie się śpieszyło.
Śmierć jest kobietą.

Nagle usłyszała świst i poczuła, że ktoś się na nią rzuca i przygniata swoim ciałem do ziemi. Uderzyła o coś głową, ale nie straciła do końca świadomości.
Jej lewy pośladek był aktywny.

Wiedziała, że nieznajoma osoba bierze ją na ręce i niesie. Po jakimś czasie weszła do pomieszczenia, które wydało jej się znajome.
Nieznajomy znajomy i lewitacja obiektów - nic szczególnego w blogaskach.

Została ułożona na łóżku i teraz dopiero ogarnęła ją ciemność…
To się nazywa nieudana gra wstępna.

Od aŁtorki: krótkie i nijakie, ale takie zazwyczaj są początki.
Hitchcock byłby zawiedziony tą wypowiedzią.

Od aŁtorki: Nareszcie napisałam rozdział. Wszystkiemu winna jest szkoła, jak zazwyczaj.
Szkoła - zmusza do pisania blogasków.

Od aŁtorki: Mam wrażenie, że w necie panuje jakas epidemia. Wszystkie najlepsze opowiadania kończą swoją działalność na wszesnym etapie.
*uśmiecha się diabelsko* Cóż, taka praca.

Od aŁtorki: Rozdział dłuższy niż prolog, mam nadzieje, że wystarczająco długi bo można było cos o nim dokladnie powiedzieć. Miał być znacznie dłuższy, ale jak już wspomniałam szkola..
No to goooo!

Włosy młodej blondynki rozwiewał wiatr. Ubrana była w bogato zdobioną, błękitną suknię, która teraz lekko falowała. Twarz, zwrócona w stronę zachodzącego słońca, wyrażała skupienie. Oczy miała zamknięte, a usta lekko rozchylone. Nagle odwróciła się i rozejrzała uważnie.
Z zamkniętymi oczami? Kolejna podatna na piosenki Łez.

Spojrzała na kobietę, która się do nie j zwróciła. Miała nie więcej niż dwadzieścia dwa lata. Na jej czarne oczy lekko nachodziło kosmyki dość długich, brązowych włosów. Ubrana była w zwykły, jasny strój służki, kłucący się z jej bardzo ciemną karnacją.
Argumenty słowne przerodzą się za chwilę w bójkę.

Niektórzy twierdzili, że jest murzynką, ale blondynka wiedziała, że to tylko bardzo silna opalenizna.
Zasnęła w solarium i teraz dodaje zdjęcia na różne możliwe portale.

Nie wyglądała oryginalnie, ale było coś, co wyróżniało ją na tle reszty służby.
Schodząca skóra?
Ale nie na śniadania!

Styl mówienia, poruszania się. Chodziła z uniesioną głową, nie wypowiadała słów z pokorą, była dumna z tego jaką jest. I to było po prostu widać.
Mogłaby spokojnie występować w reklamie Nike: I am what I am!

- Panienko, panienko już późno. – gdy blondynka się obudziła ujrzała nad sobą uśmiechniętą nad sobą twarz Marii – panienko trzeba wstawać. Słońce w zenicie, a komodor bardzo się denerwuje, że panienka tyle śpi.
I śniadanie wystygło... *wzdycha*

-Mario... Ty się uśmiechasz. – skomentowała zdziwiona dziewczyna i wstała z koi.
- Nie boisz się zmarszczek? W tym wieku...

Powoli rozprostowując wszystkie kości przeszła się po kajucie i z powrotem usiadła na łóżku. Przyglądała się poczynaniom służki, która przygotowywała jej ubiór podśpiewując pod nosem jakąś wesołą piosenkę.
Nowy kawałek Feela? Ach nie, wesołą...

Coś sprawiło, że ciemnowłosa miała dzisiaj świetny nastrój i z chęcią dzieliła się nim z innymi.
Coś ciemno to widzę...

Blondynka przeczuwała, że coś się dzisiaj stanie. I nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy...
Czyżby miała zmądrzeć?

Zawsze miała wrażenie, że najbardziej pragnie zostać żoną bogatego i wysokiego rangą mężczyzny, mieć dużo dzieci i całymi dniami zajmować się domem.
Znaczy się, wydawać rozkazy służącym.

To zamiłowanie wodą, statkami i całym morskim życiem tłumaczyła sobie faktem, iż ojciec jej jest komodorem i większość czasu spędza poza domem, unoszony w dal, za horyzont... Natomiast matka... Blondynka zadrżała z bólu. Za każdym razem gdy wspominała matkę czuła gwałtowny ból głowy, wręcz nie do zniesienia. Czasami, gdy już wydawało jej się , że pamięta jakiś szczegół z wyglądu matki, kolor włosów, oczu, traciła przytomność. Podobno od urodzenia żyła u rodzicielki, aż do 6 roku życia. W tedy właśnie coś się stało, matka umarła, a dziewczyna straciła pamięć.
Tragiczne wspomnienia bohaterki - są!

W pierwszych miesiącach życia z tatą odwiedził ją młody chłopak.
Trójkącik? Ona, on i tata...

Wręczył jej nie duży woreczek i szybko wyszedł.
Duży woreczek? Może jestem za głupi by to zrozumieć ale nie nie rozumiem.

W sakiewce była mała karteczka ze słowami ,,Dla Annie Jen Mandy van Marine od matki. Nie zakładaj przed siedemnastymi urodzinami”
Stringi!? Yeah!

wisiorek w kształcie róży z rozłożonymi płatkami.
To znaczyło mniej więcej: Nie rozkładaj się do siedemnastki.

W środku kwiatka znajdowało się duże wgłębienie w kształcie kółka.
Bad mother, bad...

Od tamtej chwili blondynka zawsze trzymała ozdobę przy sobie, ale nigdy jej nie zakładała.
Bała się, że przestanie uprawiać seks.

Wydawało jej się, że jest to winna matce, tak samo jak noszenie imienia jakie jej ona nadała. Dlatego nie pozwalała tacie nazywać się Anną. Nazywała się Annie Jen Mandy. Tylko i wyłącznie.
Mary musi mieć charakterek.

-A żebyś się nie zakrztusił i zdechł – pomyślała dziewczyna i zamiast tego powiedziała – Z wielką chęcią.
Nie, żeby zapis świadczył o czymś innym...

Wszyscy ludzie, wszystkie kobiety, mężczyźni, dzieci i służba wpatrywali się kobietę oczarowani, ale i zdziwieni. Co prawda, słyszeli z mała córeczka Komodora jest śliczna, ale nikt nie przypuszczał, że ta mała jest aż tak duża i aż tak piękna.
Ziemia wstrzymała swe obroty, wiatr przestał wiać a Bóg wyciągnął teleskop aby mógł lepiej ujrzeć Marysię.

Gdy nowoprzybyli zeszli do pokoju i zaczęli się witać z gubernatorem, reszta dalej nie odrywała wzroku od,,anioła” jak zaczęto nazywać Annie.
Żeby tylko skrzydłami czegoś nie strąciła!

A ona, nic nie wiedząc o wrażeniu, jakie zrobiła na innych, ruszyła w głąb tłumu witając się z każdym po kolei.
Ci klękali przed nią spuszczając wzrok wierząc, że nie są godni aby ujrzeć jej anielskiej twarzy.

Nagle wszystkie lampy zgasły, a w sali powstał niezwykły szum. Wszyscy zaczęli się pytać, co się stało i żądać, by światło natychmiast przywrócono.
Lodowiec, lodowiec!

Wszyscy byli, bowiem okrążeni przez zgraję dobrze zbudowanych mężczyzn, z szablami i pistoletami w dłoniach.
W ciągu kliku sekund zdążyli wpaść i ustawić się wokół zgromadzonych. Pogratulować zdolności

Annie zaczęła powoli zmierzać w stronę okna, mając nadzieję, że uda jej się uciec i powiadomić wojska.
Ściągnąć Marines poszła. Bombowce już czekają.

-Mario! Uciekamy! Nie, ty uciekaj! Ja sobie poradzę. Idź do okna, zasłonię cię. Zawołaj wojsko i.. – Na widok broni w rękach służki Marine przestała mówić i przystanęła – Mario?! Nie celuj we mnie tylko w nich!- Krzyknęła nic nie rozumiejąc. –Mario!!
Gdzie twój brat, Mario?!
Mario Bros dalej w modzie.

-Nie nazywam się Maria. – Odrzekła pokojówka podnosząc broń na wysokość czoła blondynki – Jestem Anamaria, piratka z pokładu Czarnej Perły...
Anamaria Jopek von JAG.

To, że piraci przyszli po nią, mało Annie zdziwiło.
Od dawna wiadomo, że skrzydła anioła są cenniejsze niż białe wieloryby.

Gdy usłyszała, że wszystko zależy od niej poczuła lekką ulgę. Jeżeli całą sprawę dobrze rozegra, to zarówno ona, jak i goście wyjdą z tego cało.
W Marines nauczyli jej wszystkiego o negocjacjach.

Ciekawe, co mi się stało... Pamiętam, że bardzo rozbolała mnie głowa. I potem chyba zemdlałam. W takim wypadku porwały mnie te brudasy i trzymają w... No właśnie, gdzie?”
Zapewne w brudnym brudaskowym brudzie.

A może...Może.... WIEM! Chcą za mnie okupu! Tak to na pewno przez to!”
Amputacja skrzydeł i twarzy Mary będzie się opłacać bardziej niż jakikolwiek okup.

-Miałaś rację mówiąc, że nie chodzi nam o biżuterię – z każdym słowem mężczyzna wysuwał się coraz bardziej z cienia i szedł w jej stronę – To, że tajemnic uzbrojenia z ciebie wyciągać nie będziemy to też prawda. Ale pomyliłaś się w ostatnim. Nie chodzi o okup. Chodzi o coś bardziej cenniejszego, cenniejszego od tych „uczciwych” pieniędzy twego ojca – brzydzimy się nimi
Brzydzimy się pieniędzy które nie są nasze. Jeszcze...

Przystojna twarz znikała pod dość długimi brązowymi włosami –Chcemy czegoś, co masz ty, i co nie ma najmniejszego związku z twoim ojcem chcemy..
Jej dziewictwa? No to kilka dobrych lat spóźnienia.

Ujrzał, bowiem przerażoną blondynkę wciskającą się w kąt i bruneta będącego zdecydowanie za blisko niej.
Naruszał jej przestrzeń intymną.

-Nie zwracaj na niego uwagi. Jestem Bill Turner
- Ładne wodorosty - odparła Anna.

,,Rozumiem! Teraz rozumiem! To, dlatego wydawało mi się, że sprzeczają się na dachu. To, dlatego nikt nie pilnował ani mnie, ani okna! I tak bym nie miała gdzie uciec, a wszystkie próby zakończyłyby się lądowaniem w wodzie! Jaka ja jestem naiwna! Jak w ogóle mogłam myśleć, że trzymają mnie w jakimś budynku?!”
Poszukiwania zaginionej kilka analiz temu Dedukcji nadal trwają. Tymczasem znaleziono pożegnalny list, który sprawdzają specjaliści...

-Z jakiej to okazji zaszczyciła nas panna swoją obecnością – powiedział, nadal wściekły i popatrzył na blondynkę.
-A, kim pan jest, żeby tak się do m n i e zwracać? - Odburknęła i wypięła dumnie pierś.
Po odcięciu skrzydeł wystawia piersi? Brutalnie.

-Ja? JA jestem kimś, kogo zna każdy... JA jestem żywą legendą... – Przy każdym słowie mężczyzna gestykulował żywo – MOJA twarz widnieje na każdej ścianie, w każdym miejscu, na wszystkich listach gończych. JA jestem dzieckiem Tortugi, a Tortuga MOJĄ matką jest. JA jestem piratem... I to właśnie JA jestem kapitanem tego statku. To JA tu wydaję rozkazy... JA nazywam się Jack Sparrow i witam na Czarnej Perle....
JA chciałbym aby ktoś MNIE nauczył jak się mówi z takim wielkim JA.

Od aŁtorki: Idą święta... Idą święta... Krok po kroczku, krok za krokiem, jeszcze bielsze (taak.. bielsze :/) niż przed rokiem.
Nie wiem czy można się tym posłużyć jako dowodem, ale aŁtorka chyba przyznała się do brania prochów.

Annie, od której wręcz biła wściekłość, wbiła ząbki w rękę Richarda. (...) Kiedy tylko mężczyzna stwierdził, że przez ugryzienie panny ręka mu nie odpadnie, próbował znowu złapać Marine.
Wampiry Marines - i świat jest twój.

Wstała i ruszyła w stronę witraża w jednym z okien. Przedstawiał on coś bardzo dziwnego. Niebieski liść, otoczony czerwonymi gwiazdami na zielonym tle. Obraz ten wydał się blondynce bardzo znajomy.
Połączenie flagi amerykańskiej i kanadyjskiej.

Ale jak? Przecież ona nigdy tu nie była! Chyba... ,,Au! Znowu ten ból głowy! Więc to musi mieć jakiś związek z mamą... Ciekawe...” Pomyślała i z powrotem usiadła na krześle.
Wampirzo-anieli zmysł naszej bohaterki nigdy nie zawodzi.

-Więc... Mam do ciebie kilka pytań. Na początek może łatwe. Nazywasz się Anna Anders, tak?
-Nie. – Odpowiedziała i wyszczerzyła drwiąco. Jackowi natomiast zrzedła mina. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-To jak się nazywasz? – Spytał z pozoru spokojnie, aczkolwiek blondynka wyczuła lekkie zdenerwowanie.
-An.. Inaczej – poprawiła się szybko. ,,A jeżeli moje prawdziwe nazwisko coś mu powie? O nie, będę je trzymać w tajemnicy.”
Nazwisko natychmiast wyskoczyło zza jej pleców i powiedziało co nieco o sobie.

-A, więc, panno Inaczej, czemu wzięliśmy Cię za Andersównę?
-Wasz błąd. – Stwierdziła i zaczęła oglądać swoje paznokcie.
Gdzie moja kosmetyczka? - pomyślała.

-To, co robiłaś na balu?
-Tańczyłam. – Odpowiedziała krótko.
-Czemu podali cię za córkę Andesa?
-Pomyłka.
-Czemu obok niego schodziłaś?
-Przypadek.
Wszyscy którzy schodzą obok potencjalnego terrorysty są jego rodziną. Zawsze tak jest i nie mówcie że nie!

Obudziła się nagle, z dziwnym przeczuciem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nic się nie zmieniło. Odetchnęła z ulga. Wstała i przeciągnęła się. ,,Czy to nie.. Tak! Dzisiaj są moje urodziny! Siedemnaste...”
I jak można nie zejść na śniadanie gdy jest się na statku?

-Wszystkiego najlepszego – wyszeptała i wyjęła wisiorek, dotąd starannie ukrywany. Założyła go na szyję i poczuła coś dziwnego. Zobaczyła przed sobą kobietę bardzo do niej podobną. Można wręcz było powiedzieć, że to jej starsza siostra. Albo matka... To wszystko trwało nie więcej niż sekundę.
Ach, te alternatywne rzeczywistości opkowe.

,,To musiała być moja mama.” Jakby na potwierdzenie dał o sobie znać ten charakterystyczny ból głowy. Zaraz potem Annie usłyszała pukanie.
Puknęli ją! Piraci!

-Panie.. To znaczy, Anno. Proszą Cię na główny pokład. Ach, i Sparrow kazał dodać, że nie prosi, tylko każe. Bo na prośby podobno nie reagujesz. – Anamaria spojrzała na Marine z czymś dziwnym w oczach. Jakby skruchą...
Na Marinę? To nowe imię Anny czy zmiana nazwiska?

– Więc... Zeskoczysz sobie do wody i, oczywiście, jeżeli nie natkniesz się gdzieś po drodze na moje ulubione zwierzęta, czyli rekiny, dopłyniesz sobie powoli do takiej malutkiej wysepki, gdzie nikt cię na pewno nie znajdzie.
- Jako, że ucięliśmy ci skrzydła i sprzedaliśmy na czarnym rynku, nie będziesz mogła użyć swojej anielskiej mocy.

-Ach i jeszcze jedno. – Jack zwrócił się do Marine – Zdejmij suknię. To dla twojego dobra. No i dla naszej uciechy, ale nie o tym mówimy. Tyle materiału pociągnie cię na dno prawie od razu. – Skinął głową na dwóch osiłków, mających rozebrać pannę.
-Ja to zrobię! – Powiedziała szybko Ana i zaczęła rozsznurowywać wierzchni ubiór Annie.
Lesbian on the board!

Marine weszła powoli na drewno i stanęła na samym skraju, przodem do Sparrowa. Dotknęła ręką dekoltu, gdzie od rana spoczywał medalion i ścisnęła go mocno, chcąc się w ten sposób pożegnać ze wszystkim, co kochała.
Dobrze, że nie zaczęła dotykać innych miejsc...

Dziewczyna zrobiła krok w tył i wpadła do wody. Ku jego zdziwieniu nie wypłynęła na powierzchnię.
Masz ci los! *skrywa dyskretnie uśmiech*

- Billa Turnera?! – Krzyknęła Annie i wypluła wodę. Rozejrzała się zdumiona dookoła.
Rozglądała się, aby ujrzeć czy wszyscy zaczęli zmieniać płeć.

Gdy Marine się obudziła zdziwił ją fakt, że nie czuje absolutnie żadnego bólu głowy, co było, jak na nią, bardzo dziwne.
Skończyły się nocne imprezy do białego rana!

„Jeżeli tak na mnie wpływają zagrożenia życia, to mogę się topić codziennie.” Stwierdziła i wstała z łóżka.
Wiem teraz dlaczego Marysie topią się tak chętnie w oczach ukochanych. I odwrotnie.

„Księżyc i słońce,
Słońce i księżyc,
To znaki moje,
To jest mój szyfr.”
Nie była to najlepsza piosenka, ale dzięki niej małej Annie zdecydowanie poprawił się humor
Lepsz to niż kolejna wyjąca Gośka albo Dorotka.

Po chwili błądzenia znalazła się przy dużych schodach. Weszła po nich i… Nagle Marine wróciła do rzeczywistości.
Moro, glany i karabin.

Stała tak, wpatrując się w spróchniałe drewno i analizowała każdy szczegół dotyczący tego wspomnienia. Najbardziej intrygowały ją słowa mężczyzny. „Przecież to będzie twój statek. Ba, to nawet już jest twój statek, rybeńko.”
Mnie te słowa wcale nie zaintrygowały dlatego opuściłem ten fragment. Przecież i tak wiadomo co się zaraz stanie...

chciała gwałtownie odejść, lecz, potknąwszy się o skrawek sukni, upadła na przeciwległą ścianę i uderzyła w nią czołem.
W takich chwilach cieszę się, że jestem mężczyzną.

Schyliła się, by oderwać ten pechowy skrawek materiału, gdy nagle… Dokładnie przed jej nosem, na desce było małe wgłębienie w kształcie rogalika.
Była tak głodna, że zatopiła tam swoje wampirze kły.

-Księżyc! – krzyknęła i natychmiast podbiegła kawałek dalej, nie prostując się. Zdziwiona dotknęła następnego znaku, słońca.
Po chwili zauważyła sjakiś napis.
"Kopernik. Tu byłem!
"

Od aŁtorki: Onet się na mnie wypiął, nie chce publikować moich notek, nie pozwala mi zmieniać szaty graficznej, dodawać do linków. Nic. A żeby było śmieszniej od czasu do czasu wysyła mi emaila z informacją, że mój blog został usunięty. Na pocztę też mogę wchodzić tylko z niektórych komputerów.
Mimo tego całego bajzlu jaki dzieje się w redakcji Omleta, z chęcią wysłałbym im podziękowania za utrudnianie 'pracy' ałtoreczkom...

„Co ona robi?!” panikował w myślach Sparrow robiąc kolejny krok w tył. W końcu poczuł, że opiera się o okno plecami. Spojrzał na dziewczynę. Stała metr przed nim.
Jeszcze kilka godzin temu nie miała w sobie takiej siły i prawie się utopiła.

- Co… C-co chcesz mi zrobić? – zapytał piskliwym głosem. Był zbyt przerażony by zauważyć, że blondynka śmieje się pod nosem.
- Zjeeeść. – powiedziała powoli, udając, że ogląda go z każdej strony. Potem spojrzała się znacząco na genitalia pirata. W końcu oblizała wargi i lekko wyszczerzyła zęby.
Właśnie powstał nowy rodzaj wampiro-aniołów: Genitalampir.

- Aaaaa!! – wrzasnął dziko i schował się w szafie. – Moje biedne skarby. Nie pozwolę was skrzywdzić. –powiedział cichutko, gładząc się po kroczu.
>D

Annie uklękła i zakryła głowę rękoma.
Próbowała sama siebie ocenzurować.

Dlaczego dał jej się tak podejść?! Przecież ona nie mogła wiedzieć, że on się jej boi! "I jak się zachowałeś?! Schowałeś się w szafie!"
Ale wyszedłeś. Coming out Jacka Sparrowa. Wreszcie!

- Jak to dobrze, że się obudziłaś! - usłyszała jakiś znajomy głos. - Byłaś w śpiączce trzy dni!
W ciągu tego czasu zdążyłaś urodzić dwa razy. Nie tylko w the Bold and the Beautiful takie rzeczy.

czwartek, 23 lipca 2009

Go, Billy, Go!

Dzisiaj przeczytacie kilka twincestów o niemieckich facetach. Nie pytajcie dlaczego.

Dziennik Billa.

Bill oparł głowę o ścianę. W jego wnętrzu, jakby coś pękło.
Odpadł mu tynk.

Pierwszy raz poczuł się samotny w tym domu. W domu, w którym był jego brat bliźniak, jego drugie "ja".
Rozdwojenie jaźni i podróże astralne.

On ma Monique, a Bill nie ma nikogo...
*cichy chichot* To smutne...

Bill nie potrzebował dziewczyny. Gdyby tylko chciał, mógłby mieć nawet kilka na raz.
Harem gotowy, o panie!

Wyciągnął czerwone pudełko z kosmetykami, usiadł przy stoliku, otworzył lustro.
Chciał zobaczyć, czy rzeczywiście ktoś znajduje się w środku.

Włączył radio. September. Zaczął się delikatnie kołysać w rytm muzyki, oparty na łokciach.
*Umc umc umc*

18:25. Tom siedział na parapecie wpatrzony w przestrzeń za oknem
"Dziennik Rorschacha. Ścierwo psa w alei dziś rano, odcisk opony na rozerwanym brzuchu. To miasto się mnie boi".

Odpoczywał. Układał myśli, wspomnienia, marzenia. 25 minut temu odleciał samolot do Santa Rosa-miasta Monique, z dziewczyną na pokładzie.
Dorabiała jako terrorystka.

20:45. Do siedzącego przed komputerem Billa podszedł jego brat.
To z akt policyjnych?

Bill otworzył oczy. Znajdował się w domu. W swoim pokoju. Zasłony były zasłonięte, ciężko było określić jaka była ówczesna pora doby. Równie dobrze mógłby to być wczesny poranek, jak i wieczór, czy też południe...
Albowiem zegarki się popsuły. Czas stanął w miejscu. Asteroida ominęła Ziemię zaledwie o kilka metrów.

Marzeniem Monique było załorzenie własnego zespołu rockowego. Odkąd skończyła 13 lat, regularnie uczęszczała do szkoły muzycznej, na lekcje gitary.
W ciągu siedmiu lat nauczyła się zagrać "Whisky in the Jar"


A teraz aŁtoreczka z zaburzeniem osobowości podająca się początkowo za chłopaka.
Go, Bill, Go.

Imie: Corey
Wiek: 15
Wzrost: 163
Waga: 52
Oczy: niebieskie
Włosy: czarne
Do tego podpisuje się jako V!Q@. Konkurencja dla O$!?

Ogólnie: jestem biseksualny (troche w strone geja)... i to śmiesznie brzmi, bo ludzie mówią, że jestem biseksualnym gejem xD
No to się pośmialiśmy! Okay, idziemy dalej...

jestem pojebany (no bo jaki normalny chłopak pisze twincesta no halo xD)...
Przed chwilą powiedział, że jest biseksualnym gejem. Czy ja wiem...

urodziłem się jako dziewczyna, ale to, że nie mam penisa, nie zmienia faktu, że jestem chłopakiem...
Ludzie powinni wybierać płeć przy dostąpieniu do pierwszej komunii.
Mamo, Karol dostał rower a Agatka ma penisa!


Jestem Bill. Po prostu Bill. Taki zajebisty, chociaż i zjebany 18-latek. Ten z Tokio Hotel. Nooo brawo. Znacie mnie :D
Zaczyna się naprawdę uderzeniem z mocą. Aż mi okulary spadły.

-Bill, wstawaj... - obudził mnie jego cichy szept
-Wal się - odwróciłem się moim boskim tyłeczkiem do niego
Perwersja niekontrolowana.

Ok. 2 godzin zajęło mi ogarnięcie się. Gdy zchodziłem na dół po coś do żarcia usłyszałem Toma.
Phi! Co za brak wychowania! Schodzi się NA ŚNIADANIE a nie "po coś do żarcia".

Wziąłem dwa tosty do rąk i pobiegliśmy prawie do busa.
Tosty do rąk. No patrzcie, kremy wyszły z mody?

Czułem takie wewnętrzne ciepło bijące z jego duszy prosto do mojej.
Belzebub rozpalił ogień w kominku.

To już nie jest ten sam Tom, co był kiedyś. Nie... To jest ktoś inny...
Podmienili go kosmici.

Komentarz: ma być duuuuużo seksu bo ja lubei sie podniecać Twoim opkiem xDDD
Lubei Lubella!

Kolejny grzmot. Aż podskoczyłem...
-No nie bój się... Jestem już... - przytulił mnie, tak jak zawsze
-Kocham cię... - wtuliłem się mocno w niego
-Ja ciebie też... - pogłaskał mnie po plecach - Już lepiej?
Ej, nawet ja tak nie mówię do siostry...

Fuu! Nie jestem pedałem, nie będę robić nic kazirodczego, nie nie nie!
*spogląda na listę twincestów z wyszukiwarki Googla* Ehe...

Poczułem ciepłe powietrze z jego ust. Pocałował mnie. Moja ręka spoczywała na jego karku, a drugą jeździłem opuszkami palców po jego plecach.
Musiałem stanąć na palcach aby tam dosięgnąć. Ale czego się nie robi dla dobrego opka.

Tom ujął mnie w biodrach. To był długi i namiętny pocałunek. Boże... Co się z nami stało...?
Wtedy Tom przemienił się w ohydną zieloną poczwarę, która miała skolonizować nasz świat, i pożarł Billa. *marzy*

W pewnym momencie jego ręce znalazły się na moim brzuchu.
Czyżby ktoś miał w sobie obcego?

Tomi chyba zauważył, co się ze mną dzieje... Delikatnie macał mój brzuch... Mój sprzęt powoli sztywniał.
Kaloryfer się rozgrzał?

Wziął mojego sztywnego penisa do ręki i zaczął nią szybko poruszać.
Niestety, nie pofrunęliśmy. Marzenia o przestworzach runęły w gruzach.

Szybko zdjął mi spodnie i bokserki. Spuściłem się na jego kolana.
Nowy fetysz o którym nie wiedziałem?

Coś się stało? - Geo, kurwa, dociekliwy
-Nic no kurwa!! - wybuchnąłem
-Ej! Spokój! - Tom wstał od stołu
-I ty kurwa masz jeszcze czelność mnie uspokajać?!
I jeszcze kurwa!

G&G wyszli.
Tlen i Jabber zostali.

Pragnąłem jego ust. Jego czułego dotyku. Jego głosu... Ej stop! Ze mną jest coś nie tak :|
Zamieniał się w wiedźmę Urszulę z Małej Syrenki.

Po jakimś czasie obudziłem się. (Że tak się wulgarnie wyrażę) łeb mnie napierdalał jak skurwysyn.
Nie żebym się wyrażał, ale słyszałem gorsze rzeczy. Nie będę cytował, do Indi****!

Podszedłem do niego i zdejmując mu bluzę, całowałem go po szyi. Sam zdjął sobie spodnie i z wielkim uśmiechem na twarzy zdjął czapeczkę i bokserki. Rozpuściłem jego dredy, a mój wzrok skierował się na jego męskość.
Natychmiast zebrało mi się na pawia. (warto wspomnieć, że Bill nachlał się butelką wódki i rzygał przez ostatni rozdział)

-Chodź... - wziąłem go za rękę i zaprowadziłem na łóżko
*włącza smooth jazzową muzyczkę*

Położyłem się na nim.
*zapala świece*

-Zerżnij mnie... - szepnąłem podlizując jego ucho
*bezmyślnie gapi się na podpalone zasłony*

Szybkim ruchem odwrócił mnie plecami do siebie. Całował mój kark... W pewnym momencie mocno ścisnął mnie za tyłek.
-Wypnij się, kociu... - przejechał językiem wzdłóż mojego kręgosługa
- Czas na lewatywę - powiedział, zakładając rękawiczki.

To jest ta chwila na którą czekałem... Ja i Tom... jako jedność... Czy to nie piękne..?
Większość populacji wolałaby się was pozbyć, ale cóż...

Odwrócił mnie przodem do siebie. Spuściliśmy się w jednym momencie.
Nie ma to jak bliźniaki.

od aŁtorki:
jeeee pierwszy stosuneczek :D:D:D sama mam kisiel w gaciach xDDE
No i wydało się. W realnym świecie aŁtoreczki też zmieniają płeć.

Znalazłem z mojej torbie pieszczochę. Wyostrzyłem kolce.
Pilnikiem.

Przejechałem jednym po placu rozkrwawiając go. Właśnie o to mi chodziło
Rozszarpię sobie palce na złość wszystkim!

Scisnąłem pięść, na skutek czego krwawiłem jeszcze mocniej. Nie czułem bólu... Lekko roztrzęsiony patrzyłem na spływającą krew.Na białej pościeli zrobiła się ogromna plama.
Zastanawiam się czy to po wczorajszym, czy może krew?

Poszedłem do kibla trochę przytamować krwawienie.
Obwiązałem dłoń papierem toaletowym.

Lałem zimną wodę na dłoń. Cała umywalka zrobiła się czerwona. Potem już trochę czystsza...
Ach, błękitna krew...

Delikatnie pocałowałem jego ramię i pomiziałem to miejsce policzkiem. Dłońmi miziałem jego brzuch. A ten się trzyma za jaja :D Ale nieważne... Bardzo wczułem się w tą chwilę. Zamknąłem oczy...
Jeszcze kilka takich scen a moje poczucie romantyzmu zniknie...

Jego ciało przeszły dreszcze, a konik zesztywniał :D
Odbywamy jakiś cholerny miesiąc z końmi, czy jak? Johnny musiał rozprostowywać konia, cokolwiek by to nie miało znaczyć, ostatnio jakiś dzieciak molestował konia a teraz to?

Przytkałem go brutalnie do ściany i zacząłem całować jego klatę schodząc w dół... Wziąłem GO do rąk.
W sensie, że zabawiał się kamieniami?

Czubkiem języka polizałem go od jaj po sam koniec zakańczając delikatnym cmokiem.
*kwik* Ja tu próbuję zachować powagę.

Chwilę go poskubałem trochę.
Iskanie też weszło w grę.

Pieściłem jego jąderka palcami.
Kamienie do gry, znaczy się.

Zatoczyłem kilka kółeczek językiem na napletku i w końcu wziąłem go do buzi.
Anatomia zaliczona na piątkę z plusem!

Myślałem, że się udławię zaraz, ale dosyć szybko doszedł.
Znaczy, on pochłonął jego narząd i czekali tak w bezruchu aż dojdzie, tak?

Spuścił się prosto na moją twarz. Zlizałem wszystko i połknąłem.
*Wyobraża sobie długi jęzor Billa sięgający do czoła*

Tom nagle rzucił mnie na łóżko i zaczął całować, macać wszedzie. Zdjął mi boskerki. Po kilku sekundach macania mojego cudnego wacławcia, byliśmy na tym samym pozomiepodniecenia.
Podniecali się oglądają ZOMO stacjonujące we Waławcu.

W końu darliśmy się obydwoje.
Liga Ochrony Koni Dręczonych w Opkach powinna się tym zająć.

Przeciągnąłem się i po kilku chwilach wstałem. Poszliśmy do chłopaków.
-To ty idź ich obudź, ja pójdę zrobić śniadanie - powiedział
Zgodziłem się i wszedłem do pokoju G&G. Oglądali TV. Jakiś pornol :/ Ale osoby były znajome... O Boże...
-N... Nie.. - szepnąłem przerażony
To my byliśmy na kasecie. Ja i... i Tom...
-Shit!! - Gustav wyłączył TV
G&G spółka z.o.o. - Nasze kamery uchwycą wszystko.

Obudziłem się z krzykiem na ustach.
-Bill, wszystko jest ok... Już.. Spokojnie... - brat mnie przytulił
A taki piękny sen to był...

Rozejrzałem się po pokoju. Nie zauważyłem żadnej kamery. Pobiegłem szybko do pokoju Gucia i Geo. Poprzeglądałem rotrzęsiony płyty z filmami i kasety video. Nie znalazłem nic niepokojącego.
Kilka zdjęć Hasselhoffa nie wywołało żadnych podejrzeń.

Ktoś nagle wszedł.
-Boże!! - to Gustav
Szybko oderwałem się od Toma i oparłem o ścianę. Schowałem głowę w kolanach. Tom natychmiast założył bokserki i spodnie.
Wszyscy schowali głowę w piasek, że tak powiem.

Wyszłem na dwór. Było zimno, ale nie chciało mi się wracać po kurtkę. Miałem kaptur na głowie. Jestem gangsta... buehehe żal.de :/
Blogasek nową formą sztuki: nie ważne co piszesz, ważne że piszesz.

Tom cicho pojękiwał... Kocham czuć to, że te cudowne dźwięki wydobywają się z jego ust dzięki mnie.
Kup sobie flet.

Zlizałem, ile mogłem. Resztę wziąłem palcami z twarzy i z nich zlizałem.
Veni, vidi, zlizci.

-Czemu masz taki blady język? Wszystko dobrze? Nie jest ci słabo? - Geo się zaniepokoił
Wybielająca sperma? Tylko w Niemczech.

od ałtorki: teraz mam faze na hardcory.. więc nie płaczcie przed monitorami moi kochani wyznawcy kazirodztwa xD let's go!
Będzie się wspinać po kablu internetowym?

Jakoś... Laski przestały mnie jarać... Chyba jestem... gejem?
To wszystko przez te kropki. Zlinczować!

No właśnie... Pozostaje kwestia, jakiej Tom jest orientacji. Jest bi czy homo? Bo nadal ogląda się za balonami i dupami...
Dupy to też jakiś bajer z lunaparku?

Pomyślałem, że nic się nie stanie, jak się trochę prześpię. Rozebrałem się do bokserek i ułożyłem wygodnie...
Nie pamiętam co się dzialo dalej... Chyba zemdlałem...
Zemdlał od braku powietrza. Tom tak bardzo się wczuł...

-O Boże, Bill... - Georg mnie przytulił - Tak mi przykro...
-P-przykro kurw-wa..? Wiesz, jak m-mnie dup-pa n-napierd-dala?
Szykuje nam się nowy dyskotekowy przebój.

Po jakimś czasie Georg wrócił z moimi rzeczami. Za nim przyszedł Tom. Odruchowo zerwałem się z łóżka i uciekłem jak najdalej od niego. Skuliłem się pod ścianą.
Tyrania w zespole. Tom przejmuje władze i gwałci każdego kto mu się sprzeciwi.

Gustav i Georg wbiegli do pokoju. Boże, jaki wstyd...
-Tom, żesz kurwa mać! - Georg go odrzucił ode mnie
Zaczął go napierdalać po twarzy pięściami. O Boże...
Gustav podbiegł do mnie. Okrył mnie kołdrą i zdjął tą opaskę. Schowałem się cały pod kołdrę.
Spółka G&G walczy o Billa? Będzie trójkąt? (Bo chyba nie wytrzymam...)

-Nie! Czekaj! - nie zdążyłem go zatrzymać
Shit... Zostałem sam... Gdzie jest Gustavi co on tak długo robi...?
Zabawia się z Tomem, jak mniemam.

Od aŁtorki: btw.. jestem chłopcem i mam na imię David! xD postanowiłem ze lepiej bede wygladal jako emo chlopiec niz jako gotycko-metalowa dziewczyna...
Porzucił swoje gorsety?

Od ałtorki:
2) nie jestem fanem TH i proszę mnie o to nie posądzać :|
Tak, to widać.
3) to ze pisze twincest jest równoznaczne z tym ze kocham gejów i jestem jak najbardziej za kazirodztwem! xD
Pozwólcie, że pozostawię to bez komentarza.

-BILLUŚ, WSTAŁEŚ JUŻ???!!!! - Tom się wydarł zza ściany
-Shit! - schowałem się pod kołdrę
-TOM, ZAMKNIJ RYJ!!!!!!!!! - Gustav się wkurwił
Za te kilka rozdziałów, w których pijany Tom krzyczy a odpowiada mu krzykiem Gustav powinni zostać wyrzuceni z hotelu. Ale co ja tam wiem. Nie mieszkam w Niemczech.

spojrzałem na Toma. Chyba płakał. Może w końcu zrozumie...
-Nienawidzę cię... Nienawidzę... - wyszeptałem i wyszedłem z pokoju
Chlopaki poszli za mną. Wrociliśmy do pokoju. teraz już nie panowałem nad sobą. Rzuciłem się na łożko z płaczem. Cały drżałem.
-Boże, Bill... - Gustav usiadł na łóżku
Georg chyba cicho szlochał.
I tym wzruszającym akcentem kończymy analizę owego dzieUa.


ZabUjczy Szczał

bill i tom... bracia blizniacy.... od malego zawsze razem jush jako brzdace nie mogli wytrzymac bez siebie...
Jush to widzę...

zawsze kazdy z nich myslal ze to co czuje do brata to milosc braterska...
Okazało się jednak, że to siostrzana była.

w 17 roku zycia zaczynali rozumiec co tak na prawde jest miedzy nimi...
Oddzielał ich słownik ortograficzny.

co sie z nimi stanie? czy ich zwiazek przetrwa? tego dowiecie sie tu na tym blogu... lecz pamietajcie... czytacie na wlasne ryzyko...
Ogarnęła mną obojętność.

.... tom lezal na mnie calym swoim cialem...
Tym razem nie zostawił poszczególnych członków w szafie.

calowal mnie namietnie, co chwila poglebiajac pocaunki....
Niedługo dowierci się do żołądka.

jestem bill, bill kaulitz, woklaista zespolu tokio hotel...
Nie wiem czym/kim jest woklaista ale jest poszukiwany.

Bede tu pisac cos ala dziennik w ktorym bede opisywac swoje przezycia i mysli ( a mysle duzo xP) ahhh wiecej opisywac o sobie nie bede :P
Good for us.

a o czym gdybalem? sam nie wiem... moze co by bylo gdybym zniknal na jeden calutki dzien? co by bylo gdybym nie byl wokalista tokio hotel?
Większość analizatorów odetchnęłaby z ulgą.

co by bylo gdyby caly swiat stanal w miejscu... co by bylo gdyby.... tom byl moim chlopakiem?
Nie żebyśmy tego nie przerabiali...

polozylem sie na lozku... co sie ze mna dzieje? kocham toma... ale jak brata... a jesli nie? jesli to cos innego? ja go kocham jak... dziewczyne! znaczy sie jego akurat jak chlopaka ale chlopacy zazwyczaj kochaja dziewczyny.... kocham go [!] kurde cos jest nie tak...;/
Po pierwsze coś jest nie tak z interpunkcją i ortografią.

bill musmy pogadac...- powiedzial glosem zabujczo powaznym...
Tak, chyba właśnie coś mnie zabija.

uwialbiam te braterskie bujki xD nagle tom uderzyl mnie w warge... byla mocno rozcieta...
ZabUjczo rozcięta.

tom nachylil sie nade mna i... ku mojego zdzwieniu pocalowal mnie w miejscu rozciecia.....
Cieć nie był zadowolony z takiego obrotu zdarzeń.

-hmm... pociagam Cie ok.... ale... to pociag sexualny czy... hmmm.... milosny?
Expresowy.

dokonczyl i pocalowal mnie namietnie.... calowal, wkaladajac mi jezyk do buzi coraz glebiej i glebiej i.... chwycil mnie za krocze...
*wytrzeszcza oczy* Językiem?! Mówiłem, że zajdzie daleko, ale aż tak!?

szybko rozerwal ( tak dobrze czytacie^^ rozerwal...) moje bluzke i zaczal mnie calowac po klacie....
Tacy bogaci a kupują zwykłe szmaty, nie ubrania.

szybkim ruchem zdjalem mu spodnie....
Bo szybkość w tym opku ma znaczenie.

zaczalem wsadzac jego meskosc do buzi... lizalem glowke wkladajac GO coraz glebiej i zaczalem ssac...
Nie rozumiem dlaczego zabawa w Go jest taka pociągająca?

tom wyl z podniecenia... koniec byl blisko...
Zbliża się apokalipsa. To koniec dla nas wszystkich.

zaczalem pchac bardzo mocno wchodzac coraz dalej... pchalem pchalem bez zadnego wyczucia... tom wil sie na lozku i jeczal... jeczal moje imie... w pewnym momencie zwolnilem bo zauwazylem za tom lezy w bezdechu...
Zapchany na śmierć. I tyle.

pozwolilem mu zlapac oddech i zaczalem na nowo pchac...
RKO to przeżytek.

przez pare minut lezelismy na sobie lecz nadal bylismy jednoscia....
Tym wydawnictwem?

po tym pocalunku usiedlismy na podlodze ze spuszczonymi glowami w dol....
Znaczy, koniec erekcji?

na te slowa tom zaczal mnie namietnie calowac.... nasze jezyki tanczyly powoli tak jak nasze ciala w rytm muzyki...
Jakie narządy braci Kaulitz jeszcze tańczyły?

tom nie wytrzymal... zaczal sciagac ze mnie spodnie.... i calowac po udach.... calowal kazda czesc ciala omijajac..ekhem... wiadomo co xD
Dziurki w nosie?

uwolnil sie z nich ogromny..eee... waz xD
Jan III Waza?

chwycilem go w usta.... zaczalem ssac xD moj brat pojekiwal glosno wymawiajac przy tym moje imie xD
xD to jakiś język, prawda?

znow udalo mi sie uciec i wbieglem do lazienki, zdazylem chwycic lakier do wlosow i tom znow pojawil sie obok mnie wycelowalem w niego...
Kolejny odcinek "W-11".

- stac bo szczelam! ! XD - powiedzialem przez smiech xD a tom stanal jak w ryry xD i podniosl rece w gore xD
ZabUjczy szczał Toma Kaulitza.

zaczalem podnosic bluzke toma w gore.... calowac jego klate zatrzymujac sie w niektorych miejscach....'ahhh' slyszlem z ust toma..... dawalo mi to napedu....
Az się boję zapytać: Ile koni?

zorbilem dokladnie to samo co tom z moim palcem xD ssalem i wielka przyjemnascia....
Była zabawa w pociąganie palca ale ssanie? Dziwny jest ten świat.

tom zaczal mnie rozbierac..... szybkimi rucham zrywal ze mnie ubrania.... zaczal jezykiem zataczac kolka wokol mojego pepka...'
Po zebraniu całego brudu mógł zobaczyć co kryje się pod spodem.

ustami rozpinal rozporek....
Musi uważać na ostre oraz nagłe, wyskakujące przedmioty...

szpital... bill, sprobuj przypomniec sobie co sie zdazylo wczoraj...
Znowu się pociął? Brat rozwalił mu tyłek?

pamieta... Tom, duzy budynek za lasem... skoczyl....
Skoczył z Tomem w sobie?

ten krzyk... przerazliwy krzyk mojego brata... to powietrze przedzierajace sie przez moje cialo... i bol... wielki bol upadku.... swiadomosc znika....
Podniebny seks, ach...

bylismy polaczeni jakas magiczna sila, ktora nie pozwalala nam sie od siebie odkleic...
Klej nie dla mugoli.

- wy... co wy...? jak...? chlopaki co...? eeee....?- georg z mina o taka - :O:O
A nawet z karabina.

- ale jak to mozliwe..?- zaczal georg i usiadl na lozku obok- wy jestescie chlopakami!... bracmi!! i do cholery blizniakami!!- dokonczyl :D
Cholera, dżuma... Nic nie powstrzyma wyobraźni aŁtoreczek.

lzy mi polecialy... polozylem sie na plecach i przyciagnalem dreda do siebie... pocalowalem go...
Bo zakochałem się we włosach...

polozyl sie na mnie trzymajac swoj ciezar ciala na rekach.... nasze penisy dotykaly sie i stawaly coraz wieksze....
Za chwilę butle z wodorem się wyczerpią.

tom powoli zaczal przewracac mnie na brzuch... serce bilo mi coraz mocniej.... powolnym pchnieciem wszedl we mnie...
Po co komu gra wstępna. Wystarczy jeden obrót.

tom w pewnym momencie krzyknal 'aaaaaaaaaaa!!!!' i spuscil sie we mnie....
This is Spartaaaaaaaa!

tom resztkami sil chwycil maja meskosc i wzial ja do buzi...
Jak tak dalej pójdzie, to umrą z wycieńczenia. I odwodnienia.

zaczal namietnie ssac doprowadzajac mnie do kolejnego orgazmu... spuscilem sie dredowi do ust.... nie mialem jush na nic sily.... padlem....
I ja również.

niczym strus pedziwiatr wzialem spodnie w reke podciagnalem bokserki i wybieglem z pokoju zostawiajac toma sam na sam z paparatziim
Ja miałem wersję ocenzurowaną - Struś Pędziwiatr był tylko opierzony.

wstalem i pobieglem do skrzydla szpitalnego...
Nieeee, on pomylił bajki, prawda?

- Ty i tom jestescie w zwiazku kazirodczym?- powiedziala nagle...
kurwa skad ona wie?! czyta mi w myslach czy jak?!
- ale... skad ty...?- powiedzialem zaszokowany....
- widać to po Was. - usłyszałem jej odpowiedź. myślałem, że upadnę zaraz, że coś mnie bierze, że umieram. jednym słowem - szok!
A w komentarzach prosimy o podawanie trzech objawów twincesta. Dziękuję za uwagę.

zacząłem chodzić z konta, do konta, szukając myśli.
Pieniądze nie były mi potrzebne.

o zesz w dupe kolejny paparatzii.... zaczalem spierdalac ile sil w nogach i... lu kolejny upadek... biegnac nadepnalem sobie nogawke i upadajac zgubilem spodnie razem z majtkami... a on mi zrobil takie zdjecie.. no pieknie...
Zastanawiam się tylko jakim cudem mógł to wszystko zgubić? Drastyczna utrata wagi?

tom odrazu przeszedl do dzialania..
Działał do ośmiu razy dłużej.

zaczal mnie calowac i bladzic rekami pod bluzka...
Szukał miseczki D.

przewrocil mnie lekko na brzuch i lekkim ale zdecydowanym pchnieciem wszedl we mnie....
Było im tak... lekko.

jego mokre dredy opadaly na moje plecy....
Bicze wodne.

matko nie moge... nie moge!!! aaaaaaaaaaa!!
Gdzie byli ich rodzice, ja się pytam!?

z mojego penisa wylecial bialy plyn
Krówka daje mleko...

tom wrzasnal niemal tak samo jak ja i takze sie sposcil...
Zaczął pościć. Albo postować.

- normalnie... kochasz mnie czy nie?- powiedzialem z przerazeniem w glosie...
- kocham.... ale....- tom
- ale co?! czy zawsze musi byc jakies ale?...:(- powiedzialem a lzy stanely mi w oczach....
Cieszyłem się, że staje mi coś innego.

o czym to ja pisalem? nie wazne... pewnie jakies pierdoly ;p
Nie, skądzę *patrzy w sufit*

no to zaczynamy pisac od nowa?
*na jego twarzy pojawia się przerażenie*

nie bede opisywac czegos co juz jest nie wazne... ogolnie to streszcze... tom i ja sie rozstalismy... wiem przykre mialem dola przez dlugi okres czasu... tom znalazl sobie laske... ja bylem sam jak palec
To może... Kończ waść, spermy oszczędź.

piątek, 17 lipca 2009

Dahilwomen

Ta 'niespodzianka' była dla mnie również dużym zaskoczeniem i nie wiem co mam ze sobą zrobić, dlatego też nie przedłużam.

Dzisiaj będzie długo i epicko. Dzieło jest porównywane do trylogii Tolkiena, sagi o Potterze, 'Mrocznej Wieży' Mistrza Grozy czy odnalezionych niedawno kawałków powieści "The First Blogaseq".


I. Opowieść o niezadowolonym gospodarzu i kilku drzazgach

Tego dnia w oberży panował nadzwyczajny ruch, jaki zdarza się raz na kilka tygodni.
Nagie okrągłości kręciły się wesoło na zimnych, stalowych rurach.

Tym jednak razem nie było ku temu żadnego powodu.
Pośród nich kręciła się żona gospodarza, co psuło całość.

Po prostu w jednym dniu zjechały się dwie kupieckie karawany, kilku samotnych wędrowców i grupa cyrkowców.
Żona gospodarza nie ustępowała wcale kobietom z brodami.

Wysoko ponad jego zajazdem krążył potężny ptak, drapieżnik wyczekiwał na swoją ofiarę.
Jakaś wyczerpana striptizerka mogła za chwile stać się jego posiłkiem.

Wychodząc przystanął i skierował zarośniętą twarz w stronę krążącego cienia.
W tej chwili uświadomił sobie, że zapomniał pozbyć się chwastów i przyciąć trawę.

Siedzieli w kącie, milczący. Nic nie zamawiali, tylko obserwowali.
Byli jak te sępy. Czekali na striptizerki.

A tego dnia było co oglądać i gospodarz był tego świadomy.
Musiał tylko pozbyć się swojej żony z tłumu półnagich kobiet.

W pokojach na piętrze znaleźli miejsce tylko bogatsi podróżni, których tego dnia nie brakowało.
Mieli właśnie coroczny zjazd Próżnych Bogaczy.

Połączenie się traktu z północy na południe i traktu wschodnio-zachodniego było idealnym miejscem do wybudowania zajazdu.
A wszystkie ich drogi prowadziły do Rzymu.

Na połączeniu się szlaków o wiele łatwiej było o znakomitą klientelę, tutaj spotykali się wędrowcy z różnych części krainy, różnej rasy i wyznania.
Watykan prawił nad wszystkim kontrolę.

Teraz dobiegający siedemdziesiątki gospodarz żałował tej decyzji.
Te ciągłe protesty na Placu Św. Piotra...

Gdyby nie dług, jaki zaciągnął na otworzenie interesu, wycofałby się zaraz po pierwszym napadzie na jego gości. A później musiał za coś utrzymywać coraz liczniejszą rodzinę.
Jako, że Kościół był przeciwny prezerwatywom, musiał pogodzić się z kolejnymi ciążami.

To był kolejny błąd. Najstarszy syn zaciągnął się do armii, która zmierzała na zachód. Od tamtej pory nie miał od niego wieści. Jedna z córek uciekła z cyrkowcami, druga z paniczem, który zatrzymał się u niego.
Kolejne dwie zostały zakonnicami. Reszta pracowała pod dachem gospody, pokazując się co wieczór klientom.

Zwiastun od samego rana krążył ponad nim, zapowiedź czegoś złego.
Nadchodziła kolejna porcja filmów z Zacem Efronem...

Jeden z mężczyzn powstał ze swojego miejsca i wyszedł. Jak towarzysze, ubrany był w skórzaną kamizelkę, nabitą metalowymi guzami. Karwasze chroniły jego przedramiona, a wysokie buty nogi. Krótki miecz zwisał mu przy nodze.
Obok zwisała smycz, na której końcu znajdował się zdezorientowany chihuahua.

- Musisz zawsze zwracać na nas uwagę wszystkich? - burknął straszy z dwójki przybyszy.
Po chwili spojrzał na białe kozaczki swojego kolegi.

Jak każdy najemnik, mieli przy sobie dużo broni różnego rodzaju.
Oprócz zwisającego miecza miał przy sobie miecz świetlny i kilka blasterów.

Na ich pancerz składały się przypadkowe elementy.
Dostrzec można było kawałki papieru toaletowego, srebrno-złoty koc ratunkowy, drobiny uranu, zieloną bibułę i kawałek tyłka Megatrona.

Ale w ich ostrych rysach twarzy i pewnym spojrzeniu widać było doświadczenie.
Doskonale znali się na pierwszej pomocy.

Przybysze przychodzili i odchodzili.
Tylko nieliczni z nich dochodzili.

Jak na zawołanie do zajazdu wkroczyła szesnastoosobowa banda, ubrana tak samo, jak milcząca czwórka, od której odłączył się jeden osobnik.
Trener poszedł się odlać.

Część z nich dosiadła się do wcześniej przybyłych. Pozostali rozgonili gości z dwóch stolików pod przeciwnymi ścianami.
Bardzo upodobali sobie ciemne rogi karczmy.

Drzwi gwałtownie otworzyły się i wiatr, który przez nie wpadł, zgasił stojące w pobliżu świece.
Dyskotekowe kule przestały błyszczeć, a róże jerychońskie zaczęły wędrować w pomieszczeniu.

Stała tam postać okryta czarnym płaszczem, z nasuniętym na twarz kapturem.
- Pada, kurwa, pada. A ja znowu nie wziąłem parasola.

Rzuciła na podłogę cztery miecze, po czym wskazała palcem przywódcę bandy.
Uncle Sam needs you, boy!

Następnie uczyniła ruch, jakby podrzynała gardło, i schowała opancerzoną w bojową rękawice dłoń pod płaszcz.
Do miasteczka przybył Sylar. Po drodze zmienił płeć i stał się kobietą.

Z przeciwległego krańca sali w stronę drzwi pofrunęły dwie strzały.
Bo to Amora strzały były.

Jedna o cal minęła prawe ramię przybysza, druga niechybnie trafiłaby ją w samo serce, gdyby w porę jej nie chwyciła.
Powyrywała jej skrzydełka i patrzała, jak strzała biega w kółko płacząc rzewnie.

Ponowiła ruch, nie poruszywszy żadnym innym mięśniem.
Mięśnie były pod obserwacją ścięgien.

Wbrew tym słowom przybysz ruszył ku niemu. Ale drogę zastąpił mu jeden z bandytów.
Kazał okazać bilet, albo zapłacić karę.

Z podniesionym mieczem pierwszy wystąpił przeciwko Dahil.
Tym razem miecz nie zwisał.

I pierwszy padł na ziemię ze sztyletem w piersi, po błyskawicznym ruchu.
Tak się zamachnął, że sam w siebie go wbił.

Śmierć towarzysza podziałała jak bodziec na pozostałych i zgodnie ruszyli na niemego przybysza.
Bodziec nie działał jednak na mięśnie. Albo po prostu wszyscy byli kiepscy z biologii.

Dahil obróciła się wokół własnej osi, a poły jej płaszcza uniosły się, po czym dwóch napastników padło na podłogę.
Powaliła ich naklejka z ceną, której Dahil zapomniała odkleić przed założeniem.

Dopiero kiedy zatrzymała się, ukazała miecz lśniący w jej dłoni, już zakrwawiony od wcześniejszych ofiar.
Kilka dni temu zgubiła swojego partnera - Sir Rurka.

Zgrabnym odbiciem wykonała salto, unikając kolejnych strzał.
Kolejne strzały poleciały pocieszyć płaczącego kolegę.

Ucieczką na schody Dahil uchroniła się przed otoczeniem.
Schody otoczyły ją deskami, przekazując rodzinne ciepło.

Wystąpienie w pojedynkę przeciwko tak licznej bandzie było szaleństwem.
Nasza bohaterka jednak tak zżyła się z deskami, że postanowiły stanąć w jej obronie, wbijając drzazgi wrogom.

Ale tak na pewno nie myślał kolejny rabuś, który próbując wspiąć się za Dahil, nadział się na jej miecz.
Rozebrał się do samej bielizny i z dzikim okrzykiem wskoczył na ostrze, cały czas myśląc o tym, jak ciepłe jest dzisiaj morze.

Jej szybkich ruchów mało kto był w stanie śledzić, nawet stając z nią twarzą w twarz.
Nic dziwnego, albowiem mięśnie miała w ryzach.

Odbijając się od poręczy, przeskakując nad ostrzami przeciwników, zadawała rany mieczem.
Mimo, że widziała filmy Tarantino milion razy, zawsze chciała wypróbować takie sztuczki w rzeczywistości.

Ale wąski balkon nie należał do jej ulubionych miejsc walki, zwłaszcza otoczona z dwóch stron.
Co innego, gdy była otoczona schodami.

Gdy dwóch bandytów ruszyło na nią jednocześnie, odbiła się, przeleciała ponad poręczą, lądując na ugiętych nogach na stole najemników.
Gdzie jesteś, Sir Rurku? - myślała.

- Jak myślisz, Artos, czy ona jest elfką? - zapytał Randam obserwując zwinne ruchy Dahil, niemal kocie kroki, giętkość i wygimnastykowanie.
- Nie - powiedział, popijając piwo - To córka Catwomen.

Uchylenie się przed ostrzem, obrót na jednej nodze, podcięcie przeciwnika i wbicie mu ostrza prosto w serce.
Tak wygląda dzisiejszy balet.

Tak zakończył życie ostatni z bandy. Został tylko ich przywódca, bezradnie patrząc, jak Dahil spokojnie wyrzyna mu ludzi.
Gdyby nie fakt, że nie skończył mu się popcorn, zapewne pomógłby kolegom.

I doskonale o tym wiedział. Dlatego starał się dotrzeć do drzwi, gdy była jeszcze zajęta.
Musiała zeskrobać sobie gumę ze swoich butów.

- Nie możesz mnie zabić. Ty nie zabijasz bezbronnych. Mów, czego chcesz? Mam pieniądze.
Przez chwilę w powietrzu można było poczuć aurę lejącej się spermy.

Wytrąciła mu sakiewkę i z całej siły uderzyła pięścią w twarz przywódcy, który osunął się nieprzytomny na podłogę.
Gdyby nie to, że był mężczyzną, wyglądałby jak bohaterka opka, zgwałcona przez swojego ukochanego.

[gospodarz, który zaginął w akcji] - Kto zapłaci za zniszczenia? - zapytał.
Czy zgubiłem gdzieś fragment o jakichkolwiek zniszczeniach?

Dahil odwróciła się, pozwalając, by gospodarz spojrzał jej prosto w oczy. Ich czerwień zmroziła mu krew w żyłach. Ale powstrzymał się przed cofnięciem, nie okazał strachu. Wiedział, że może się to źle dla niego skończyć.
Mógł się w nich utopić.

Dahil wskazała na zabitych rabusiów i przemówiła miękkim głosem:
- Oni.
- Za chwilę przyślę tutaj znajomego, który ich przypilnuje. Nazywają go J. Esus. - dodała.


II. Dahilwomen, czyli największa z bohaterek.

Dwa dni później dwaj najemnicy dotarli do miasteczka znajdującego się na zachód od skrzyżowania szlaków.
Jak się okazuje, dwóch szlaków.

Randam nosił na sobie metalowy kirys, okryty skórzanym płaszczem, by nie zardzewiał od deszczu i nie palił w mocnym słońcu.
Jako, że Randam zarządzał Profesjonalnymi Urządzeniami Gastronomicznymi, musiał się czymś bronić przed złymi bandytami czyhającymi na jego zarobki.

Na prawej dłoni założoną miał rękawicę, ułatwiającą mu trzymanie potężnego miecza, który miał przewieszony przez plecy.
Rękawica ze szczerego złota.

Oprócz tego, za pasem tkwił mu topór na krótkim drzewcu, kilka noży i buława, zdobyta najprawdopodobniej na jakimś oficerze. Oprócz tego miał długi łuk.
Niektóre damy mdlały na jego widok... Łuku, oczywiście.

Artos miał nieco lepiej dobrane uzbrojenie. Chodził w skórzanym kaftanie nabitym licznymi, srebrnymi guzkami.
Kaftan był biały, aby mógł się wyróżniać na tle różnokolorowego świata.

Ręce ochraniały mu bojowe rękawice, założone na rękawy.
Podobno zdobył je po walce z Michalczewskim.

Ostre rysy twarzy i pewny wzrok zdradzał jego doświadczenie.
Razem z Randamem miał doświadczenie w szkoleniu personelu. Nikt im nie podskoczył.

Jechali spokojnie, na potężnych rumakach we wspaniałych rzędach.
Ach, te wspaniałe rzędy i ich potężne rumaki.

Te zwierzęta miały za sobą niejedną potyczkę i bitwę.
Brały nawet udział w bitwie w Helmowym Jarze i w ataku na Gwiazdę Śmierci.

O wiele łatwiej jest zabić, gdy przeciwnik się broni. Można wtedy powiedzieć, że się broniło.
"Zabili mnie, o panie. Ale się broniłem, trzy minuty w plecy!"

Pierwszym miejscem, do jakiego podjechali najemnicy, była tablica ogłoszeń.
Jak się dowiedzieli, najbliższa msza będzie sprawowana za rabusiów zabitych w gospodzie.

Poprowadzili konie pod karczmę, gdzie zawsze był chętny chłopiec, by się nimi zająć.
Spuśćmy zasłonę milczenia nad tym, co się tam dzieje.

Tam ich wzrok przykuł potężny ogier o czarnej, błyszczącej w słońcu granatowymi refleksami sierści.
Obaj jednak nie dali po sobie poznać, że odezwała się w nich dusza zoofila.

Ogier stał spokojnie, nieruchomo. Tylko co jakiś czas machnął ogonem.
Kokieteryjnie.

Nawet leżąc z połamaną nogą Artos rwał się do pracy, widział ciekawe ogłoszenie, dobrze płatne, a nie nastręczające większych kłopotów.
Mam nadzieję, że jego profesją nie było to, co robił ten chłopak z końmi...

Tylko siłą Randam zatrzymał go w łóżku.
A w powietrzu uniósł się duch Brokeback Mountain.

Choć większą część klienteli tej karczmy stanowili miejscowi, przyjezdny również mógł znaleźć tam miejsce.
Wydzielili bowiem specjalną strefę obok miejsca dla palaczy.

Randam miał już usiąść i wezwać kelnerkę, gdy dostrzegł samotną osobę siedzącą w kącie.
Trampki, spodnie rurki, czarna koszula i grzywa zasłaniająca pół twarzy. Wiedział kto to.

Młoda kobieta posilała się gęstą zupą, zagryzając ją grubymi pajdami chleba.
I od czasu do czasu pożerała bułki w całości.

Teraz nie wyglądała tak groźnie, gdyż miecz zwisał po przeciwnej stronie, a spod stołu nie było widać sztyletu, którym zabiła pierwszego z rabusiów.
Dodatkowo jej mroczny image paskudzony był przez różowy podkład i blond perukę.

Hrabia przyszedł w towarzystwie miejscowego urzędnika, który wypłacił Dahil nagrodę za rozbójnika nękającego okoliczne lasy od jakiegoś czasu.
Tym samym wioska ma o jednego strażaka mniej.

- Jestem hrabia Sherdon, ta prowincja należy do mnie. Ale chcę, by coś jeszcze do mnie należało. Stać mnie na porządne wynagrodzenie za tę przysługę.
To może ten chłopiec od koni?

Dahil zauważyła, że czyny mają większą wymowę od słów. Dlatego strąciła sakwę na podłogę.
Dobyła swego miecza i pokiereszowała monety, a krew tryskała strumieniami.

- My dwaj jesteśmy więcej warci od tej dziewczyny - zapewniał Randam.
Dwie Mary zawsze będą potężniejsze niż jedna.

Wypowiedź hrabiego przerwało gwałtowne otwarcie drzwi. Stanął w nich czterdziestoletni mężczyzna w futrzanej kurtce i takowych butach. Przez plecy przewieszony miał dwuręczny miecz, a przy pasie zwisała mu kusza. Złote kosmyki łagodnie opadały mu na twarz, skrywając ostry wzrok.
On również miał zagrać rolę złej Dahil, ale spóźnił się na casting.

Tak naprawdę mężczyzna nie miał żadnej władzy nad Sorak Dahil.
Nawet Bóg nie miał. A niedługo Mary stanie przeciw aŁtorce.

Ona jednak przekonała się, że jeśli nie stawi oporu, zostanie ukarana za ten czyn.
Jego żona była dobrą znajomą SuperNiani.

Sorak Dahil stała już na wyprostowanych nogach, czekając na atak swojego nauczyciela.
I jak to zwykle w takich opowieściach bywa, uczeń lepszym staje się od mistrza.

Wykorzystując to, najemnik wysunął metalowe pazury z rękawa, długości sześciu cali, i obracając się, ciął.
Dahil uczennicą Wolverina? X-men: revolution

Nim dokończył obrót, jego pazury zostały zablokowane przez miecz. Silnym szarpnięciem Dahil samym obrotem miecza powaliła mężczyznę na podłogę, który potoczył się pod nogi najemników.
Nowa wersja kręgli już dostępna w internecie.

Błysk ostrza zapowiedział atak, dwie klingi z dwóch stron zmierzały w stronę Sorak Dahil. Bez problemu odbiłaby oba miecze, ale efektowniejsze było salto do tyłu.
Trenowała to razem z cyrkowcami, których spotkała na swoim szlaku.

Po kopnięciu w brzuch, posłała najemnika na ziemię i przygniotła kolanem, przykładając ostrze do gardła.
Niestety, Wolverine nie mógł wezwać Icemana czy Pheonixa.

- Dobra, Sorak, racja jest po twojej stronie - Sabatoshi niemal krzyknął.
Zrób dwa salta, zamachaj cyckami i spraw, aby twój miecz zabłyszczał, czyli przepis na dobre argumenty.

Z natury była osobą małomówną. Niewielu osobom udało się ją wciągnąć w rozmowę. Ale gdy jest sama, potrafi długo przemawiać do swojego rumaka.
A on czasem zwierza się jej z tego, co robił mu ten chłopak...

Dahil nie miała problemu z dotarciem do hrabiego, nie jechali zbyt szybko.
Po drodze wyprzedził ich tylko bolid Formuły 1.

Nie często zdarza się, by ktoś zdołał złapać i oswoić darehors.
Darewanemu horsowi nie patrzy się w zęby.


III. Bo Wyspiański nie umiał robić dobrych Wesel...

Mury zamku hrabiego Sherdon przywitał gości surowym i zimnym kamieniem.
Kamień odcisnął swe piętno na twarzy jednego z głównych bohaterów.

W korytarzu znajdowały się wejścia tylko do trzech komnat. Sorak Dahil weszła do znajdującej się po prawej stronie.
Nie, żeby nie lubiła lewicy, ale prawica pociągała ją bardziej.

Sabatoshi uśmiechnął się. Nigdy nie zadawał Sorak osobistych pytań, skąd jest, kim są jej rodzice.
Przecież i tak poznamy jej przeszłość w retrospekcjach.

Dla Sorak Dahil nie była to pożądana rozrywka. W zaciszu komnaty zabrała się za czyszczenie broni.
Niedługo kupię sobie czołg i będę go czyściła ile wlezie - pomyślała.

Bolesne przeczucie kazało jej sięgnąć po miecz i opuścić komnatę.
Zamek przejął kontrolę nad jej mózgiem. I mięśniami.

Ale dziewczyna spojrzała tylko na niego krwistoczerwonymi oczami i wybiegła na dziedziniec.
Gdy zniknęła, rozległo się wycie wilka.

Nie zwolniła kroku, co Sabatoshi odczytał jednoznacznie.
Będzie próbować pobić rekord w biegu na sto metrów.

- Nie tędy droga, Sorak - powtórzył.
- Zranili mojego konia - Dahil wysyczała.
Zły dotyk boli przez całe końskie życie.

Przejechał dłonią po szyi i piersi ogiera.
*wyciąga wielki, nabrzmiały, czerwony... kwadrat.*

Jak Dahil, i na jego rękach pozostała krew.
Nie róbcie tego w domu: Brutalne zabawy ze zwierzętami.

Wciąż wpatrując się w żywe oczy Dahil, najemnik wysunął pazury i gwałtownie odwinął się do tyłu. Stojący najbliżej stajenny padł martwy na ziemię, z rozszarpanym gardłem.
Niedaleko tego wszystkiego stał zdegustowany Deadpool.

Tymczasem przed hrabią pojawił się młodzieniec w czarnym habicie.
Batman nie wyrobił sobie jeszcze własnego stylu stroju superbohatera.

W swej zuchwałości nie przewidział, nie zauważył, że dziewczyna jest znacznie silniejsza, niż mu się wydaje, ma znacznie odporniejszy umysł i duszę. Jej natura jest zupełnie inna, a jej wnętrze kryje wiele tajemnic, również przed nią samą. Na końcu tej wyprawy odkryje cząstkę samej siebie.
Tak naprawdę pozna bardzo mrocznego wampira, który odkryje przed nią zupełnie inny świat...

Sorak Dahil powróciła do swojej komnaty zupełnie mokra. Sabatoshi czekał na nią, po tym zdarzeniu nie mógł zbyt szybko zasnąć.
Miss Mokrego Podkoszulka zrobiła na nim duże wrażenie.

Razem z pierwszymi słońca obudziła się również Sorak Dahil.
Zaczęła rozwijać swoje płatki, lekko pokryte rosą.

W piątkę zasiedli wokół ławy. Służący rozlał wina do pięciu pucharów. O ile mężczyźni z chęcią kosztowali trunku, o tyle Sorak Dahil odmówiła.
"Upiją i zgwałcą!" przypomniała sobie słowa matki.

Wkrótce też powstała i podeszła do okna. Przynajmniej stąd mogła widzieć Falckena.
I nie można powiedzieć, że obsesja na punkcie zwierzęcia jest lekko skrzywiona.

- Nazywam się Ghurth. I to ja mam dla was zadanie, nie hrabia Sherdon.
Hrabia był tylko pionkiem, którym jestem także i ja. Tak naprawdę zadanie ma dla was mój pan, a właściwie pan mojego pana...

- Legenda głosi, że w ruinach zamku Lothyor ukryty jest medalion Haldrenu. Chcę go mieć. Ale by pokonać niebezpieczeństwa czyhające na drodze, potrzebny jest wojownik o nadzwyczajnych umiejętnościach.
Niestety, Chuck Norris nie zgodził się wystąpić w naszej opowieści.

- Pojedzie z wami jeszcze pięciu ludzi - mag kontynuował. - Na ich czele stanie porucznik Gualter. Dodatkowe wsparcie przyda wam się.
Jeśli napotkacie na przeciwników, będziecie mogli użyć ich jako tarcz. W imię Najważniejszej!

Porucznik Gualter nie spodziewał się otrzymać tak szybko rozkazu wymarszu.
Nie zdążył nawet spakować drugiego śniadania.

Sorak Dahil miała odpowiedzieć, że nie potrzebuje nauk, lecz odpowiedzi na pytania.
Wtem poczuła wibracje sowjej komórki. Wyciągnęła ją i zaczęła czytać: 'Chcesz znać odpowiedzi na dręczące cię pytania? Wyślij sms o treści ANSWER na 9090 za 6.32 z VAT...'

Droga do zamku Lothyor prowadziła przez kraj Bastaru.
Mieszkańcami byli Bastardzi, których dzieci - małe bastardki - napadały na przejeżdżających podróżnych.

Górzysty, porośnięty gęstymi lasami teren stanowił azyl dla wszelkich podejrzanych grup, które chciały zniknąć na jakiś czas z pola widzenia władz któregoś z ościennych państw.
Swoją siedzibę miały również zespoły promowane przez Disney'a.

To Artos wydawał rozkazy, wybierał miejsca na nocleg i drogi.
Pięciogwiazdkowe hotele były jego ulubionymi.

Nikt nie sprzeczał się z nim o to, nawet Sabatoshi, choć był równie doświadczonym najemnikiem i mógł wiele powiedzieć.
Nie chciał jednak strzępić języka.

Dlatego wszyscy uznali właśnie Artosa za dowódcę. Wszyscy, oprócz Sorak Dahil.
Jak na prawdziwą Mary Sue przystało.

- Po prostu zastanawiam się, dlaczego jeden z najlepszych najemników daje się manipulować jakiejś kobiecie. Znam tylko jeden powód.
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... Mary Sue.

- Których prędzej czy później się poznaje. Tutaj nie ma o tym mowy. Powiedz mi, Sorak, ile ty masz właściwie lat?
- Siedemnaście.
*podnosi do góry ręce, próbując złapać oddech* Dlaczego jeszcze nie zeszła na śniadanie?!

- Ty chyba z nas kpisz? - Randam zaśmiał się. - Mamy jechać na poważną misję z dzieciakiem?
- Całkiem niedawno chciałeś się ze mną umówić - Sorak Dahil ripostowała docinkę najemnika.
Ciekawe, ile trzeba mieć lat w tym świecie, aby posądzić kogoś o pedofilię, co nie?
Ten od koni już się nie wymiga...

- I jeszcze jedno. Wiecie, co oznacza Sorak Dahil?
*z zaciekawieniem na twarzy kręci głową*

Cień harpii. A harpia była świętym ptakiem Kantanów - Artos dokończył.
Jak bardzo nawiedzeni musieli być jej rodzice, aby tak ją nazwać? Ojca zwano pewnie Osoczem Piranii.

Sorak Dahil niemal wybuchła, z trudem opanowała się, by nie zaszarżować na najemnika i nie przebić mieczem.
Nawyki z dzieciństwa utrwaliły się w jej głowie na długo.

- Ostrzegam cię, Artos. Jeszcze raz obrazisz Sorak, a osobiście poderżnę ci gardło.
- Bones...
- Don't call me Bones!

Do końca dnia w drużynie panowała ponura atmosfera.
Przegrywali już sześcioma bramkami, ale póki piłka w grze...

Artos w końcu upuścił parę, która wzrastała w nim od początku podróży.
Para potoczyła się po pustkowiu, nie mając zamiaru wrócić do właściciela.

W tak ciężkiej atmosferze trudno było podróżować.
- Opuścić troposferę - krzyknął Artos.

Opodal owej skarpy biegła wąska ścieżka prowadząca do polany. Na owej polanie swój tymczasowy obóz urządził oddział Burtara.
Ów Burtara obierał właśnie jedno z jabłek, które owego dnia przy owym drzewie zerwał przy pomocy ów przedmiotu, jakim był ów nóż.

Ten fakt był bardzo na rękę bandytom. Lasem utworzyli półokrąg, którym zamknęli najemników.
Ustawili się wokół i trzymając się za ręce utworzyli pół okrąg, który łączył się z lasem.

- Witam serdecznie na moim terenie - przemówił Burtara wyłaniając się z lasu. - Jak zauważyliście, mamy przewagę.
Bandyci przyjaźnie pomachali rękami, uśmiechając się ciepło.

Radzę wam odłożyć wszelką broń i poddać się. W przeciwnym razie zostaniecie nabici na piki. A to jest nieprzyjemne uczucie.
Artos przez chwilę zastanowił się, czy przetrwa wsadzenie w odbyt wielkiego kawałka drewna.

Zdjął z pleców miecz i odpiął pazury. Wyjął również ukryte norze i inną broń, jaką nosił przy sobie.
Ukryta Nora Jones wyszła zza pleców Sabatoshiego.

On wiedział, że Sorak Dahil w dalszym ciągu znajduje się na wolności i na pewno go uwolni.
Albowiem nie doświadczyli jeszcze potęgi mrocznego makijażu bohaterki.

Mężczyźni zostali powiązani i przywiązani do koni, a ich rzeczy zebrano razem.
A czytelnicy nie chcą się nawet domyślać co powstanie z tej krzyżówki powiązań...

Poprowadzono ich dalej traktem do momentu, gdy odchodziła od niego wąska drużka.
Drużka stała przez chwilę na środku drogi, jakby zastanawiając się gdzie podziała się panna młoda.

Po przejściu gęstych krzaków, wychodziło się na polanę. Rozstawionych na niej było kilkanaście namiotów. W zagrodzie po przeciwnej stronie obozu znajdowały się konie, a dalej zza drzew wznosiło się wzgórze. Na prawo od wejścia, na drzewach wisiało kilka klatek. W jednej z nich znajdowała się kobieta w podartym łachmanie.
To pewnie panna młoda, która czeka na wybawienie. A gdzie reszta gości weselnych?

Na widok Burtara podniosła się na kolana i zaczęła krzyczeć i przeklinać na niego.
- Trza być w butach na weselu!

Kilku drabów wzięło do ręki kije i zaczęli nimi szturchać kobietę. To ją uciszyło.
- Kije, kije! - ucieszyła się, zaczynając się rozbierać. Burtan pomyślał, że od czasu do czasu będzie musiał wysyłać jednego z żołnierzy, aby zaspokoił kobietę.

I śmiał się, gdy kobieta zaczęła przyglądać się nowym towarzyszom niedoli. Jej wzrok przykuł Sabatoshi.
Na szczęście nie zdążyłam wyjść za mąż - pomyślała, zaczynając z nim flirtować.

To już wyprowadziło Burtara z równowagi. Wyjął miecz i przebił nim dłoń kobiety.
Panna młoda rozejrzała się wokół, czekając na jakiegoś seksownego wampira, który natychmiast się na nią rzuci.

Kobietę przywiązano do stojącego pośrodku dziedzińca pala. Jeden z drabów wyjął bicz i zaczął okładać nim kobietę.
Sabatoshi niezbyt rozumiał, co wykrzykiwała kobieta, gdyż przeszkadzało mu w tym jej sapanie i jęki rozkoszy.

Korzystając z chwili spokoju, Sorak Dahil postanowiła odświeżyć się.
Przejechała po swoim ciele, aż wreszcie natrafiła na klawisz F5.

Plusk wody i osuwające się kamienie zdradziły, że została otoczona.
Po chwili kamienie przestały do siebie szeptać.

Było ich kilku, może pięciu. Ale walka nago nie należała do przyjemnych, bosa noga ślizgała się na kamieniach.
Albowiem wiele członków podczas takiej walki jest zagrożonych...

Obracając się, zawinęła mieczem i odcięła głowę stojącemu najbliżej bandycie.
Po chwili wszyscy w przypływie ekstazy rozebrali się do naga i zaczęli dzielić na drużyny, aby pograć w wodną siatkówkę.

Pozostali odsunęli się do tyłu, zaskoczeni zarówno tak nagłym cięciem, jak i strojem Sorak Dahil, a raczej jego brakiem.
- Na Bora - powiedział powoli jeden z bandytów - Ma klawisz F5.

Przetoczywszy się, powalając tym dwóch mężczyzn, poderwała się i pobiegła w stronę wodospadu. Zagwizdała, po czym skoczyła w dół wodospadu.
Na dole czekał jej Falcken, który kamerował wszystko, aby potem wrzucić film na YouTube.

Mężczyźni natychmiast podbiegli do krawędzi, ale z wody nie wypłynęło jej ciało.
Ponieważ Dahilwomen potrafi latać, nie musząc mieć przy tym swojej peleryny.

Już samo przeszkodzenie jej w kąpieli, nie mówiąc o tym, iż widzieli ją nagą, jest dostatecznym powodem do unieszkodliwienia ich.
Znają jej sekretną tożsamość. Niemal dogłębnie...

U podnóża rozciągał się las, pośrodku którego znajdowała się polana.
Na polanie stało kilkunastu rosłych mężczyzn trzymających się za ręce.

Sorak Dahil zdjęła łuk i wyjęła pierwszą strzałę. Rozpędziła rumaka do galopu, po czym owinęła wodze wokół łęku.
- This is Sparta! - krzyknęła, poczuwając się do wygłoszenia okrzyku bojowego.

Naprężywszy cięciwę, wymierzyła w draba zbliżającego się do klatek. Strzała przeszyła szyję wojaka, chwilę później padł wartownik z innej strony obozu. Pojedyncze strzały z różnych stron opuszczały las, utrudniając orientację. Zaatakowani nie wiedzieli, z której strony wyłoni się napastnik. Co chwilę ktoś padał. Chowając się za wozem przed strzałą, trafiony zostawał z przeciwnej strony. Tymczasem Dahil pogoniwszy raz ogiera, skupiła się na strzelaniu, mierzyła i wypuszczała strzałę, jak tylko minęła drzewo. I tak do czasu, gdy zabrakło jej strzał w kołczanie.
Gdyby rząd USA mógł skontaktować się z Dahil, Bliski Wschód byłby czysty.

Burtara wyjął miecz z pochwy i wziął szeroki zamach. Uderzył z całej siły, ale Dahil zdołała wytrzymać to uderzenie.
Wszyscy superbohaterowie oddali jej swoje umiejętności. Tutaj oddał się jej Ben "Rzecz" Grimm znany z Fantastycznej Czwórki.

Sorak Dahil spokojnie odbijała każdy cios, cały czas pracując nogami, cofając się bądź skręcając w bok.
Po chwili wyjęła paletkę i zaczęła podbijać piłeczkę ping-pongową.

Niemal tańczyła, każdy jej krok był delikatny, zarazem pewnie stawiany.
Iwona Pavlović stała przy jednym z drzew, bacznie obserwując poczynania Sorak.

Gracja ruchów łączyła się z precyzją ciosów. Uniki, salta i wyskoki sprawiały, że Burtara denerwował się trafiając w próżnię przy każdym uderzeniu.
Iwona uniosła tylko tabliczkę z numerem '10' i zniknęła w lesie.

Tym razem Sorak Dahil stała twardo na ziemi, gdy Burtara zaatakował. Nie zmieniając pozycji, odbiła jego miecz z taką siłą, iż posypały się iskry, a on sam poleciał w bok. Przy kolejnym starciu było podobnie. Ścierające się ze sobą ostrza iskrzyły błękitem i czerwienią przy każdym zetknięciu.
Po chwili sama Sorak zaczęła płonąć, co niewątpliwie łączyło ją z Ludzką Pochodnią.
*nuci* Choć ostrzegali ją, to płonie jak żywa pochodnia... *nuci*

W następnej chwili cięła przeciwnika przez plecy, zagłębiając się do samego kręgosłupa.
Mięśnie zawyły zaskoczone i zaczęły uciekać.

Sorak Dahil podniosła miecz i wiła mu prosto w serce.
Mięśnie Sorak tylko westchnęły na widok zabitych braci.

- Nic mi nie będzie. Jak tylko znajdę swój amulet, uzdrowię się. A na imię mam Odea.
- Jesteś maginią? - zapytał Randam.
- Kapłanką
Po tych słowach obdarowała wszystkich punktami mocy.

- Kapłanką - poprawiła Odea kierując się do namiotu Burtara.
Niestety, pomyliła jego namiot z namiotem Borata.

- Jestem kapłanką, to wystarczy. Znam wiele zaklęć i nie mniej rytuałów.
- A któremu bogu kłaniasz się?
- Pani Sikoo.
W takim razie mężczyźni składają ofiary bogowi Kupoo.


IV. Kill Bill to przy tym żałosne kino familijne.

Previously...
- Ponieważ paradoksem tej sytuacji jest to, że to ona załatwiła nam tę robotę - wyjaśnił Randam. - Sorak Dahil walczy stylem Kantanów, Artos z kolei walczył przeciwko nim i nienawidzi ponad wszystko. Uważa, że Sorak Dahil wywodzi się z tego plemienia. Z kolei z wciąż z niejasnych nam powodów Sabatoshi broni jej zaciekle jak wilk, dlatego między nim i Artosem ciągle są jakieś zatargi. A ja, jako jego przyjaciel, zmuszony jestem stawać w jego obronie. Oczywiście nie byłoby żadnych kłótni, gdyby Sorak Dahil zechciałaby nam coś o sobie powiedzieć. Gdyby nie obecność porucznika i Ceona, pewnie już dawno byśmy się pozabijali.
To, jeśli chodzi o skrót ostatnich wydarzeń.

Leśna polana w obecnej sytuacji nie była dobrym miejsce na nocleg, dlatego najemnicy zdecydowali się zatrzymać między drzewami, przy skale, z której wypływał strumyk. Żołnierze nazbierali drewna na opał i rozpalili ognisko.
Po chwili słychać było brzdękanie gitary i pierwsze wersy "Stokrotki"...

Odea od razu chciała pokazać swoją przydatność drużynie, dlatego przygotowała posiłek. Do suszonego mięsa dodała trochę ziół, które nosiła w torbie. To naprawdę dodało smaku i przypadło do gustu mężczyznom.
Dla własnego dobra, nie wgłębiajmy się w nazwy ziół i przypraw, które mogły się tam znaleźć.

Po posiłku każdy zajął się sobą.
Odea chodziła po lesie, szukając jakiegoś palu, Sabatoshi próbował nastroić gitarę, Artos zajmował się sobą...

- Twój opiekun był Kantanem - Sabatoshi bardziej stwierdził niż zapytał.
- Ostrzegał, że jest wielu, którzy nienawidzą Kantanów. Dlatego nie mówiłam, kim on jest. Za życia on mnie chronił. Po śmierci przynajmniej tyle mogę zrobić.
A przed śmiercią zdążył zasłużyć się stworzeniem strony internetowej.

Odea powstała, trzymając najemnika za rękę. Pociągnęła Randama między drzewa, z dala od obozu, gdzie mogła podziękować mu na swój sposób.
Gdy Randam zaczął się rozbierać, Odea zwróciła jego uwagę na suto zastawiony stół.
- Mówiłam już, że lubię gotować? I te zioła...

Jak tylko Sorak Dahil znalazła się na dziedzińcu, przy jej koniu pojawił się chłopiec, zapewne nowy uczeń.
Koń tylko prychnął i zaczął się odsuwać, jakby w obawie o swoje narządy rozrodcze.

- Twój miecz jest czymś więcej niż tylko ostrzem yuerda. Jest częścią ciebie.
- Musisz zniszczyć ten miecz, aby pokonać Voldemorta - stwierdził mężczyzna. Sorak spojrzała na niego, unosząc brew do góry. - Żartowałem - stwierdził w końcu, po czym zaśmiał się gardłowo.

Sorak Dahil musiała bronić się przed atakującym mistrzem akademii. Nie chciała tego, ale podjęła walkę.
Nie, to wcale nie zakrawa na dalsze przygody Czarnej Mamby - pomyślała aŁtorka, pisząc kolejne zdania.

Mistrz Sordwill ciął nisko po nogach, co już niejednego wojownika doprowadziło do śmierci. Jednak jego przeciwniczka przeskoczyła nad mieczem, przetoczyła się po podłodze i w tej samej chwili atakowała. Gdyby w porę nie zatrzymała ostrza, wbiłoby się w kark mężczyzny.
Po chwili z każdej strony zaatakowało ją tysiąc japońskich wojowników Go Go Yubari.

Wciąż będąc w natarciu, z całej siły uderzyła mistrza pięścią w twarz, rozcinając mu wargę. A kopnięciem z obrotu posłała go na podłogę.
- Poka cycki! - krzyknął w ekstazie jeden z wojowników.

- To są Wojowniczki Ashtaru - wyjaśnił Sabatoshi. - Mówi się, że są najlepszymi wojownikami w całej krainie.
- Nie na długo - powiedziała Sorak, wyciągając swój miecz - Come on! - rzuciła gniewnie.

- Zarówno Wojowniczki Ashtaru, jak i Magowie Zuadaru strzegą porządku - Sabatoshi kontynuował. - Gdy ktoś staje się zbyt potężny lub dąży do zbyt dużej władzy, wtedy przechodzą do działania. Pilnują ładu i ustalonego porządku.
Nie zapominajmy również o wkładzie Volturi w utrzymywaniu porządku. Tylko, że oni lubią chyba sportowe bryki.

Na przeciwległym końcu ulicy, pod karczmą stały trzy Wojowniczki Ashtaru, gotowe do walki, z obnażonymi mieczami.
Po chwili obnażyły również piersi. Japońscy wojownicy znowu w ekstazie.

Sorak Dahil przyjęła ich nieme wyzwanie, choć dość miała niechcianych pojedynków jak na jeden dzień. I nie miała zamiaru dzisiaj nikogo zabić.
Och, co za nudny dzień... Janie, kogo dzisiaj miałam zabić?

Były już w połowie odległości, gdy Sorak Dahil niespodziewanie wyskoczyła w górę.
Wyciągnęła rękę przed siebie i z dzikim okrzykiem: GEERONIMOOOO! rzuciła się na kobiety.

W powietrzu odbiła miecz czarnowłosej, po czym wylądowała za jej plecami, by sparować ciosy dwóch pozostałych kobiet. Nim zdążyła się obrócić, Sorak Dahil posłała ją na ziemię silnym kopnięciem w plecy.
Matrix: Hiperbolucje.

Po raz kolejny tego dnia ostrze yuerda zaiskrzyło po zetknięciu z umagicznionymi mieczami Wojowniczek.
W każdej chwili miecze mogły pokryć się graffiti, albo innymi bardzo magicznymi rzeczami.

Tańcząc pomiędzy Wojowniczkami, Sorak Dahil co raz to częściej trafiała je.
Tym razem oceną jej tańca zajął się nie kto inny, jak sam Michał Piróg.

Nie było po niej widać zmęczenia, choć walka z trzema doskonale wyćwiczonymi przeciwniczkami musiała być męcząca. Pojedynek nie mógł także wiecznie trwać. I to Sorak Dahil postanowiła go zakończyć. Przerzuciwszy miecz do lewej ręki, zaciśniętą pięścią uderzyła w twarz jedną z Wojowniczek, drugą zdzieliła rękojeścią. Obie zamroczone padły na ziemię.
Michał zaczął płakać...

Gdy czarnowłosa Wojowniczka otworzyła oczy, Sorak Dahil posłała jej ironiczny uśmiech zwycięstwa. Udowodniła już drugi raz tego dnia, że nie ma sobie równych.
...mamrocząc pod nosem coś o "najbardziej zajebistej wojowniczce, jaka wystąpiła w tym blogasku"

- Ta dziewczyna jest niesamowita. Skąd ona pochodzi?
Wszyscy spojrzeli po sobie
- Z najmroczniejszego centrum wszechświata - powiedział w końcu Randam - Z umysłu aŁtorki...


V. Nigdy nie umawiaj się z pozaziemskimi wampirami!

Ponętna Odea wzbudzała pożądanie we wszystkich mężczyznach, ale tylko Randam mógł z tego korzystać.
Wykupił karnet na trzy miesiące.

Dla własnego bezpieczeństwa Randam i Odea ograniczyli swoje schadzki.
Promocja na prezerwatywy oficjalnie się skończyła.

- Od początku chciałem cię o coś zapytać. Dlaczego pijesz zwykłą wodę? Piwo jest o wiele smaczniejsze, nie mówiąc o winie - zagadnął Ceon Verda.
Sorak musi zachować trzeźwość umysłu, w razie gdyby jakiś mroczny przeciwnik zjawił się tuż przed nią, aby walczyć. Poza tym trudno jest latać, obijając się o pobliskie drzewa i zahaczając peleryną o płoty.

- Gdyby nie Sabatoshi, poszłabym w inną stronę. Nie martw się, nie jestem tak nieporadna, jak ci się wydaje. Znam swoje miejsce, w przeciwieństwie do ciebie.
- W łóżku Sabatoshi?
Błyskawiczną reakcją na te słowa był siarczysty policzek. Odea zgięła się pod ciosem Sorak Dahil. Tego nigdy się nie spodziewała.
Nie spodziewała się, że jej mięśnie pozwolą się jej zgiąć na tyle, aby wygrać konkurs przechodzenia pod liną.

- Wielu wojowników szanuje kapłanów, nawet innej wiary. Ja do nich nie należę. Jeszcze jedno takie słowo, a zabiję cię gołymi rękami.
- Herezje - krzyknął jeden z wieśniaków, szukając zapalniczki w swoich kieszeniach. - Gdzie najbliższy stos? - spytał przechodzącego kelnera.

- Nie mam ochoty na towarzystwo kobiety - wyjaśnił najemnik, mimo to pozwolił, aby siedząca przy nim kobieta dolała mu wina do kubka.
- Straszny z ciebie sztywniak. Spójrz, nawet Artos świetnie się bawi.
Randam zastanowił się, czy Sabatoshi nie czeka przypadkiem na jakiegoś innego 'sztywniaka'.

Od kilku długich minut Artos namiętnie całował złotowłosą kelnerkę.
Obok czekał już zespół reanimujący.

Wlepiły się w nią jasne ślepia bestii leżącej na tancerce.
Bo to zła tancerka była...
Gdzie Iwona?...

Martwe oczy dziewczyny wbite były w sufit. Nie miała żadnych szans na przeżycie, brzuch miała rozorany pazurami, a gardło przegryzione.
Mówiłem, że związek ze lśniącymi wampirami nie jest dobrym rozwiązaniem...

Człekokształtna bestia podniosła się i zeskoczyła z łóżka. Wzrostem przekraczała dwa metry, z ledwością wyprostowana mieściła się pod sufitem. Długa, szara sierść pokrywała całe ciało bestii. Chwytne dłonie zakończone były ostrymi pazurami, podobnie jak stopy, na których pewnie stał i chodził. Wilczy pysk ubabrany był we krwi.
Nieocenzurowana wersja Jackoba.

Sorak Dahil uklękła przy bestii i wyjęła z jej ciała nóż. Ranę ucisnęła dłonią i czekała, aż krew przestanie płynąć, a Sabatoshi wróci do ludzkiej postaci.
Czy w kolejce po dary niebios były jakieś specjalne stanowiska "przemieniam się w różne mroczne zwierzaczki"?

Sabatoshi zebrał swoje rzeczy i ubrał się. Pomógł również Sorak Dahil opuścić pokój. Nie czuła się pewnie na nogach, zbyt rzadko piła alkohol.
"Nie pijam alkoholu, chyba, że akurat się napiję..."

Tylko z pomocą Sabatoshi pokonała schody.
Sabatoshi, drive your way!

- Wszystko się zgadza - rzekł Saron. - Sabatoshi jest wilkołakiem, a Sorak Dahil ukrywa jego ofiary.
Saron schował ninhydrynę i zdjęte odciski palca do walizki i z ekipą ruszyli do prosektorium.

Wyczuła zaklęcie na chwilę przed jego rzuceniem. Ale było już za późno. Mag wypowiedział ostatnią sylabę i najemnika otoczył mrok.
Wydawać by się mogło, że aŁtorkę opowiadania dopadł kilka dobrych rozdziałów temu.

Ciało Sorak Dahil zdrętwiało, nie mogła się ruszyć, chwilowo.
Mięśnie nie protestowały.

Mężczyzna stanął nad Sorak Dahil. Podniósł miecz do góry, by ściąć jej głowę.
Mięśnie pisnęły przerażone, Michał zaczął płakać, Marvel zaczął liczyć straty...

Ale nim zdążył pomyśleć o opuszczeniu rąk, zimna stal przeszyła jego tors. Sorak Dahil stała na równych nogach, gdy on padał na ziemię.
*komponuje motyw muzyczny do nowego filmu pod przewodnictwem Marvela*

Jej oczy iskrzyły żywą czerwienią, jaśniejszą od krwi, która pokryła klingę jej miecza.
Bo była na popołudniowej kawie z Supermanem.

Na Sorak Dahil ruszyło trzech wojowników. Najbliżej stojący wziął zamach i chciał ciąć szerokim łukiem. Ale dziewczyna w biegu odbiła się od ziemi i zgrabnym saltem przeskoczyła ponad nim. Wylądowała tuż przed dwoma pozostałymi wojownikami.
Przypomniała sobie kilka lekcji, których nauczyła się w cyrku i zaczęła znowu.

Nim podnieśli miecze do walki, padli martwi na ziemię, jeden z przebitym brzuchem, drugi z poderżniętym gardłem. Obróciwszy się na pięcie, cięła trzeciego w bok.
Wszystko zakończyła zgrabnym piruetem i kilkoma saltami.

Niewielka ognista kula pomknęła w stronę zbliżającej się dziewczyny.
Goku spojrzał tylko z dezaprobatą na maga, po czym wrócił do flirtowania z Michałem.

Sorak Dahil nawet nie starała się uchylić, zasłoniła tylko ręką twarz i to od niej odbiła się kula.
Nigdy nie lubiła kręgli, bo nie wiedziała czym powinna rzucać, a co powinno zostać zbite...

Uskokiem uchronił się przed szybkim cieciem.
Cieć, zrezygnowany, powędrował do pobliskiego kąta.

Rozpędzone ostrze elfa minęło ją o cal i wbiło się w pierś Sarona.
- Następnym razem zastanów się, kogo atakujesz - Sorak Dahil zawinęła mieczem i odcięła elfowi głowę.
*kończy pierwsze takty*

- Zatem to jest zamek Lothyor? - Ceon Verda wpatrywał się w potężne wrota.
- Nie - odparł Artos - To są potężne wrota.

- Którejś nocy zamek całkowicie opustoszał. Nikt nie wie, co stało się z załogą i panem zamku. Poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Wojowniczki Ashtaru i Magowie Zuadaru zgodnie stwierdzili, że dokonały tego siły nadprzyrodzone i nie warto poszukiwać załogi. Zaś to miejsce ogłosili przeklętym. Nikt tu się nie pojawia.
- Siły nadprzyrodzone... To samo mówili o Polskim Sejmie - powiedział z przerażeniem Sabatoshi.

- Wiele lat temu zniknął mag, który sprawował pieczę nad medalionem. Nim do tego doszło, stoczył pojedynek z równie potężnym czarnoksiężnikiem. Przegrał, ale zdołał umknąć z medalionem i ukryć go. Tak przynajmniej mówi się w kręgu.
Rozbił kryształ, a wszystkie części, które nazwał horkruksami... *drapie się w głowę* Albo i nie?

Złodziej wziął pochodnię do ręki i rzucił ją przed ciebie. Ze ścian natychmiast wystrzeliły krótkie groty.
Dzieci "Gorta" Roweckiego w tym opowiadaniu?

[O stalowych zbrojach] Ze wszystkich stron otaczały skupionych na środku żołnierzy, najemnicy na siebie przyjęli pierwszy atak. Ale nie łatwo było pokonać rycerzy, którzy nie mieli ciał.
Walt Disney's presents: Armor-Zombie's Attack.

Wszyscy zaczęli szukać ukrytego, albo i nie, mechanizmu otwierającego.
Nikt nie zauważył dźwigni na samym środku.

Tylko Sorak Dahil podeszła bezpośrednio do kamiennej płyty zagradzającej drogę.
Tylko Sorak Dahil potrafi przegonić groźne bakterie z twojej toalety!
Tylko Sorak Dahil, w nowej promocyjnej cenie, jest w stanie wyczyścić wszystko do ostatniej kropli...


Zaczęła powoli wodzić palcami po znakach. W jej oczach zaczęły się zmieniać, przybierać formę, którą była w stanie przeczytać.
Sorak przypomniała sobie wtedy o strasznym porwaniu przez cywilizację pozaziemską, gdy miała pięć lat...

- Sakto samanto duo torth - słowa w dalszym ciągu brzmiały obco. - Uma tati ygha.
Wspólne odkrywanie zagadek z Foxem Mulderem nie okazało się zbędnym spędzeniem czasu wakacyjnego.

- Doskonale - ucieszył się Ceon Verda. - Jak to zrobiłaś?
- Nie wiem - przyznała Sorak Dahil wchodząc w korytarz z pochodnią.
Jej wewnętrzny narcyzm bawił się obecnie z mięśniami, więc nie mogła powiedzieć nic innego.

- Ktoś stworzył magiczną barierę - wyjaśniła Odea. Delikatnie przysunęła dłoń do bariery, obserwując efekt. W miejscu dotknięcia iskrzyła fioletowym blaskiem. - Zwykły człowiek nie może jej przejść. Została tak ustawiona, by przepuścić tylko określone osoby, mające z góry przewidziane cechy lub przedmioty.
*drapie się w głowę po raz kolejny* Znaczy, że... ci kosmici...

- Tylko Dahil zdołała otworzyć te drzwi i przejść barierę - Odea próbowała przekonać Sabatoshi. - Ma coś, co jej na to pozwoliło.
W tym samym czasie Oprah Winfrey wykonuje telefon do Sorak Dahil, aby omówić szczegóły pojawienia się w jej programie.

W niewielkim pokoju panował półmrok. Tylko przez drzwi wpadała smużka światła.
Niestety, Mary Sue nie spała, ba!, nie było jej nawet w tym pomieszczeniu.

Ująwszy medalion, wyjął rękę i przymknął kopułę.
- Mamy go - krzyknął Randam. - Możemy wracać.
Czytelnicy odetchnęli z ulgą, analizator otarł pot z czoła, a Indiana Jones poczuł się zazdrosny.

Nie było już marmurów ani złota. Wszędzie unosił się odór zepsutego mięsa, ulubionego posiłku tłoczących się w ciasnym pomieszczeniu trolli.
A ty, czym karmisz swojego trolla?

- Nie bój się, nie skrzywdzę krwi Zuadaru - przemówiła głowa.
A mój pierwszy utwór do tego filmu nazwę... "Sorak Dahil: Gift of the Evil"

- Nazywam się Darckuth. Jestem duchem-strażnikiem. Pilnuję tego labiryntu przed obcymi. Chociaż dość długo nie było czego pilnować - ton zjawy przybrał zadumę.
Po chwili wyciągnął swój kieszonkowy kalendarz i zaczął przewracać strony, szukając odpowiedniej daty.

Sorak Dahil ponownie usiadła pod ścianą. Po raz pierwszy poczuła bezradność, nie mogła pomóc towarzyszom.
Tak bardzo żałowała, że nie ma mocy Susan Richards, zwanej Niewidzialną Kobietą. Chociaż, jakby się zastanowić: te jej pola ochronne...

Zjawa obniżyła lot i wylądowała na ziemi, przybierając postać czarnowłosego młodzieńca o łagodnych rysach twarzy i w białej szacie.
Dahil zdziwiła się, widząc członka Ku Klux Klanu.

- Kim jesteś? - zapytała Sorak Dahil.
- I'm your father, Sorak... - powiedział, dysząc.

- Mam na imię Belzean - zjawa przedstawiła się. - Jestem jeadrl, duchem-służącym.
Sorak nie zrozumiała tego dziwnego słowa na 'j', ale nie prosiła o powtórzenie.

- Decyzja o tym, kto przeżyje, należy do Darckutha.
- Możesz na niego wpłynąć.
- Jest ważniejszym duchem ode mnie. Wystarczy jedno jego słowo, żeby mnie unicestwić.
Dahil przeraziła się na myśl, o zabiciu ducha.

Przed oczami Sorak Dahil zaczęły przesuwać się obrazy.
To się nazywa fotograficzna pamięć!

- Bardzo chętnie, podoba mi się twój zapał. Ale jest mały problem. Darckuth przykuł mnie do kryształu. Tylko jego rozbicie może mnie uwolnić.
- Załatwione - Sorak Dahil wyjęła miecz.
- Nie, jeśli nie umiesz latać - Belzean wskazał na sufit. - Tam jest kryształ.
Sorak wskazała na swoją pelerynę.
- I co teraz powiesz, cwaniaczku?

Kryształ rozbił się od pierwszego uderzenia, a drobne odłamki z brzękiem spadły na posadzkę.
- MOJE ŁZY! - rozległ się okropny dźwięk milionów Mary Sue z całego świata.

Starała się nie myśleć o tej wizji, ale szept w dalszym ciągu rozbrzmiewał w jej głowie.
Przeklinam cię, Mary!


.THE END.