piątek, 17 lipca 2009

Dahilwomen

Ta 'niespodzianka' była dla mnie również dużym zaskoczeniem i nie wiem co mam ze sobą zrobić, dlatego też nie przedłużam.

Dzisiaj będzie długo i epicko. Dzieło jest porównywane do trylogii Tolkiena, sagi o Potterze, 'Mrocznej Wieży' Mistrza Grozy czy odnalezionych niedawno kawałków powieści "The First Blogaseq".


I. Opowieść o niezadowolonym gospodarzu i kilku drzazgach

Tego dnia w oberży panował nadzwyczajny ruch, jaki zdarza się raz na kilka tygodni.
Nagie okrągłości kręciły się wesoło na zimnych, stalowych rurach.

Tym jednak razem nie było ku temu żadnego powodu.
Pośród nich kręciła się żona gospodarza, co psuło całość.

Po prostu w jednym dniu zjechały się dwie kupieckie karawany, kilku samotnych wędrowców i grupa cyrkowców.
Żona gospodarza nie ustępowała wcale kobietom z brodami.

Wysoko ponad jego zajazdem krążył potężny ptak, drapieżnik wyczekiwał na swoją ofiarę.
Jakaś wyczerpana striptizerka mogła za chwile stać się jego posiłkiem.

Wychodząc przystanął i skierował zarośniętą twarz w stronę krążącego cienia.
W tej chwili uświadomił sobie, że zapomniał pozbyć się chwastów i przyciąć trawę.

Siedzieli w kącie, milczący. Nic nie zamawiali, tylko obserwowali.
Byli jak te sępy. Czekali na striptizerki.

A tego dnia było co oglądać i gospodarz był tego świadomy.
Musiał tylko pozbyć się swojej żony z tłumu półnagich kobiet.

W pokojach na piętrze znaleźli miejsce tylko bogatsi podróżni, których tego dnia nie brakowało.
Mieli właśnie coroczny zjazd Próżnych Bogaczy.

Połączenie się traktu z północy na południe i traktu wschodnio-zachodniego było idealnym miejscem do wybudowania zajazdu.
A wszystkie ich drogi prowadziły do Rzymu.

Na połączeniu się szlaków o wiele łatwiej było o znakomitą klientelę, tutaj spotykali się wędrowcy z różnych części krainy, różnej rasy i wyznania.
Watykan prawił nad wszystkim kontrolę.

Teraz dobiegający siedemdziesiątki gospodarz żałował tej decyzji.
Te ciągłe protesty na Placu Św. Piotra...

Gdyby nie dług, jaki zaciągnął na otworzenie interesu, wycofałby się zaraz po pierwszym napadzie na jego gości. A później musiał za coś utrzymywać coraz liczniejszą rodzinę.
Jako, że Kościół był przeciwny prezerwatywom, musiał pogodzić się z kolejnymi ciążami.

To był kolejny błąd. Najstarszy syn zaciągnął się do armii, która zmierzała na zachód. Od tamtej pory nie miał od niego wieści. Jedna z córek uciekła z cyrkowcami, druga z paniczem, który zatrzymał się u niego.
Kolejne dwie zostały zakonnicami. Reszta pracowała pod dachem gospody, pokazując się co wieczór klientom.

Zwiastun od samego rana krążył ponad nim, zapowiedź czegoś złego.
Nadchodziła kolejna porcja filmów z Zacem Efronem...

Jeden z mężczyzn powstał ze swojego miejsca i wyszedł. Jak towarzysze, ubrany był w skórzaną kamizelkę, nabitą metalowymi guzami. Karwasze chroniły jego przedramiona, a wysokie buty nogi. Krótki miecz zwisał mu przy nodze.
Obok zwisała smycz, na której końcu znajdował się zdezorientowany chihuahua.

- Musisz zawsze zwracać na nas uwagę wszystkich? - burknął straszy z dwójki przybyszy.
Po chwili spojrzał na białe kozaczki swojego kolegi.

Jak każdy najemnik, mieli przy sobie dużo broni różnego rodzaju.
Oprócz zwisającego miecza miał przy sobie miecz świetlny i kilka blasterów.

Na ich pancerz składały się przypadkowe elementy.
Dostrzec można było kawałki papieru toaletowego, srebrno-złoty koc ratunkowy, drobiny uranu, zieloną bibułę i kawałek tyłka Megatrona.

Ale w ich ostrych rysach twarzy i pewnym spojrzeniu widać było doświadczenie.
Doskonale znali się na pierwszej pomocy.

Przybysze przychodzili i odchodzili.
Tylko nieliczni z nich dochodzili.

Jak na zawołanie do zajazdu wkroczyła szesnastoosobowa banda, ubrana tak samo, jak milcząca czwórka, od której odłączył się jeden osobnik.
Trener poszedł się odlać.

Część z nich dosiadła się do wcześniej przybyłych. Pozostali rozgonili gości z dwóch stolików pod przeciwnymi ścianami.
Bardzo upodobali sobie ciemne rogi karczmy.

Drzwi gwałtownie otworzyły się i wiatr, który przez nie wpadł, zgasił stojące w pobliżu świece.
Dyskotekowe kule przestały błyszczeć, a róże jerychońskie zaczęły wędrować w pomieszczeniu.

Stała tam postać okryta czarnym płaszczem, z nasuniętym na twarz kapturem.
- Pada, kurwa, pada. A ja znowu nie wziąłem parasola.

Rzuciła na podłogę cztery miecze, po czym wskazała palcem przywódcę bandy.
Uncle Sam needs you, boy!

Następnie uczyniła ruch, jakby podrzynała gardło, i schowała opancerzoną w bojową rękawice dłoń pod płaszcz.
Do miasteczka przybył Sylar. Po drodze zmienił płeć i stał się kobietą.

Z przeciwległego krańca sali w stronę drzwi pofrunęły dwie strzały.
Bo to Amora strzały były.

Jedna o cal minęła prawe ramię przybysza, druga niechybnie trafiłaby ją w samo serce, gdyby w porę jej nie chwyciła.
Powyrywała jej skrzydełka i patrzała, jak strzała biega w kółko płacząc rzewnie.

Ponowiła ruch, nie poruszywszy żadnym innym mięśniem.
Mięśnie były pod obserwacją ścięgien.

Wbrew tym słowom przybysz ruszył ku niemu. Ale drogę zastąpił mu jeden z bandytów.
Kazał okazać bilet, albo zapłacić karę.

Z podniesionym mieczem pierwszy wystąpił przeciwko Dahil.
Tym razem miecz nie zwisał.

I pierwszy padł na ziemię ze sztyletem w piersi, po błyskawicznym ruchu.
Tak się zamachnął, że sam w siebie go wbił.

Śmierć towarzysza podziałała jak bodziec na pozostałych i zgodnie ruszyli na niemego przybysza.
Bodziec nie działał jednak na mięśnie. Albo po prostu wszyscy byli kiepscy z biologii.

Dahil obróciła się wokół własnej osi, a poły jej płaszcza uniosły się, po czym dwóch napastników padło na podłogę.
Powaliła ich naklejka z ceną, której Dahil zapomniała odkleić przed założeniem.

Dopiero kiedy zatrzymała się, ukazała miecz lśniący w jej dłoni, już zakrwawiony od wcześniejszych ofiar.
Kilka dni temu zgubiła swojego partnera - Sir Rurka.

Zgrabnym odbiciem wykonała salto, unikając kolejnych strzał.
Kolejne strzały poleciały pocieszyć płaczącego kolegę.

Ucieczką na schody Dahil uchroniła się przed otoczeniem.
Schody otoczyły ją deskami, przekazując rodzinne ciepło.

Wystąpienie w pojedynkę przeciwko tak licznej bandzie było szaleństwem.
Nasza bohaterka jednak tak zżyła się z deskami, że postanowiły stanąć w jej obronie, wbijając drzazgi wrogom.

Ale tak na pewno nie myślał kolejny rabuś, który próbując wspiąć się za Dahil, nadział się na jej miecz.
Rozebrał się do samej bielizny i z dzikim okrzykiem wskoczył na ostrze, cały czas myśląc o tym, jak ciepłe jest dzisiaj morze.

Jej szybkich ruchów mało kto był w stanie śledzić, nawet stając z nią twarzą w twarz.
Nic dziwnego, albowiem mięśnie miała w ryzach.

Odbijając się od poręczy, przeskakując nad ostrzami przeciwników, zadawała rany mieczem.
Mimo, że widziała filmy Tarantino milion razy, zawsze chciała wypróbować takie sztuczki w rzeczywistości.

Ale wąski balkon nie należał do jej ulubionych miejsc walki, zwłaszcza otoczona z dwóch stron.
Co innego, gdy była otoczona schodami.

Gdy dwóch bandytów ruszyło na nią jednocześnie, odbiła się, przeleciała ponad poręczą, lądując na ugiętych nogach na stole najemników.
Gdzie jesteś, Sir Rurku? - myślała.

- Jak myślisz, Artos, czy ona jest elfką? - zapytał Randam obserwując zwinne ruchy Dahil, niemal kocie kroki, giętkość i wygimnastykowanie.
- Nie - powiedział, popijając piwo - To córka Catwomen.

Uchylenie się przed ostrzem, obrót na jednej nodze, podcięcie przeciwnika i wbicie mu ostrza prosto w serce.
Tak wygląda dzisiejszy balet.

Tak zakończył życie ostatni z bandy. Został tylko ich przywódca, bezradnie patrząc, jak Dahil spokojnie wyrzyna mu ludzi.
Gdyby nie fakt, że nie skończył mu się popcorn, zapewne pomógłby kolegom.

I doskonale o tym wiedział. Dlatego starał się dotrzeć do drzwi, gdy była jeszcze zajęta.
Musiała zeskrobać sobie gumę ze swoich butów.

- Nie możesz mnie zabić. Ty nie zabijasz bezbronnych. Mów, czego chcesz? Mam pieniądze.
Przez chwilę w powietrzu można było poczuć aurę lejącej się spermy.

Wytrąciła mu sakiewkę i z całej siły uderzyła pięścią w twarz przywódcy, który osunął się nieprzytomny na podłogę.
Gdyby nie to, że był mężczyzną, wyglądałby jak bohaterka opka, zgwałcona przez swojego ukochanego.

[gospodarz, który zaginął w akcji] - Kto zapłaci za zniszczenia? - zapytał.
Czy zgubiłem gdzieś fragment o jakichkolwiek zniszczeniach?

Dahil odwróciła się, pozwalając, by gospodarz spojrzał jej prosto w oczy. Ich czerwień zmroziła mu krew w żyłach. Ale powstrzymał się przed cofnięciem, nie okazał strachu. Wiedział, że może się to źle dla niego skończyć.
Mógł się w nich utopić.

Dahil wskazała na zabitych rabusiów i przemówiła miękkim głosem:
- Oni.
- Za chwilę przyślę tutaj znajomego, który ich przypilnuje. Nazywają go J. Esus. - dodała.


II. Dahilwomen, czyli największa z bohaterek.

Dwa dni później dwaj najemnicy dotarli do miasteczka znajdującego się na zachód od skrzyżowania szlaków.
Jak się okazuje, dwóch szlaków.

Randam nosił na sobie metalowy kirys, okryty skórzanym płaszczem, by nie zardzewiał od deszczu i nie palił w mocnym słońcu.
Jako, że Randam zarządzał Profesjonalnymi Urządzeniami Gastronomicznymi, musiał się czymś bronić przed złymi bandytami czyhającymi na jego zarobki.

Na prawej dłoni założoną miał rękawicę, ułatwiającą mu trzymanie potężnego miecza, który miał przewieszony przez plecy.
Rękawica ze szczerego złota.

Oprócz tego, za pasem tkwił mu topór na krótkim drzewcu, kilka noży i buława, zdobyta najprawdopodobniej na jakimś oficerze. Oprócz tego miał długi łuk.
Niektóre damy mdlały na jego widok... Łuku, oczywiście.

Artos miał nieco lepiej dobrane uzbrojenie. Chodził w skórzanym kaftanie nabitym licznymi, srebrnymi guzkami.
Kaftan był biały, aby mógł się wyróżniać na tle różnokolorowego świata.

Ręce ochraniały mu bojowe rękawice, założone na rękawy.
Podobno zdobył je po walce z Michalczewskim.

Ostre rysy twarzy i pewny wzrok zdradzał jego doświadczenie.
Razem z Randamem miał doświadczenie w szkoleniu personelu. Nikt im nie podskoczył.

Jechali spokojnie, na potężnych rumakach we wspaniałych rzędach.
Ach, te wspaniałe rzędy i ich potężne rumaki.

Te zwierzęta miały za sobą niejedną potyczkę i bitwę.
Brały nawet udział w bitwie w Helmowym Jarze i w ataku na Gwiazdę Śmierci.

O wiele łatwiej jest zabić, gdy przeciwnik się broni. Można wtedy powiedzieć, że się broniło.
"Zabili mnie, o panie. Ale się broniłem, trzy minuty w plecy!"

Pierwszym miejscem, do jakiego podjechali najemnicy, była tablica ogłoszeń.
Jak się dowiedzieli, najbliższa msza będzie sprawowana za rabusiów zabitych w gospodzie.

Poprowadzili konie pod karczmę, gdzie zawsze był chętny chłopiec, by się nimi zająć.
Spuśćmy zasłonę milczenia nad tym, co się tam dzieje.

Tam ich wzrok przykuł potężny ogier o czarnej, błyszczącej w słońcu granatowymi refleksami sierści.
Obaj jednak nie dali po sobie poznać, że odezwała się w nich dusza zoofila.

Ogier stał spokojnie, nieruchomo. Tylko co jakiś czas machnął ogonem.
Kokieteryjnie.

Nawet leżąc z połamaną nogą Artos rwał się do pracy, widział ciekawe ogłoszenie, dobrze płatne, a nie nastręczające większych kłopotów.
Mam nadzieję, że jego profesją nie było to, co robił ten chłopak z końmi...

Tylko siłą Randam zatrzymał go w łóżku.
A w powietrzu uniósł się duch Brokeback Mountain.

Choć większą część klienteli tej karczmy stanowili miejscowi, przyjezdny również mógł znaleźć tam miejsce.
Wydzielili bowiem specjalną strefę obok miejsca dla palaczy.

Randam miał już usiąść i wezwać kelnerkę, gdy dostrzegł samotną osobę siedzącą w kącie.
Trampki, spodnie rurki, czarna koszula i grzywa zasłaniająca pół twarzy. Wiedział kto to.

Młoda kobieta posilała się gęstą zupą, zagryzając ją grubymi pajdami chleba.
I od czasu do czasu pożerała bułki w całości.

Teraz nie wyglądała tak groźnie, gdyż miecz zwisał po przeciwnej stronie, a spod stołu nie było widać sztyletu, którym zabiła pierwszego z rabusiów.
Dodatkowo jej mroczny image paskudzony był przez różowy podkład i blond perukę.

Hrabia przyszedł w towarzystwie miejscowego urzędnika, który wypłacił Dahil nagrodę za rozbójnika nękającego okoliczne lasy od jakiegoś czasu.
Tym samym wioska ma o jednego strażaka mniej.

- Jestem hrabia Sherdon, ta prowincja należy do mnie. Ale chcę, by coś jeszcze do mnie należało. Stać mnie na porządne wynagrodzenie za tę przysługę.
To może ten chłopiec od koni?

Dahil zauważyła, że czyny mają większą wymowę od słów. Dlatego strąciła sakwę na podłogę.
Dobyła swego miecza i pokiereszowała monety, a krew tryskała strumieniami.

- My dwaj jesteśmy więcej warci od tej dziewczyny - zapewniał Randam.
Dwie Mary zawsze będą potężniejsze niż jedna.

Wypowiedź hrabiego przerwało gwałtowne otwarcie drzwi. Stanął w nich czterdziestoletni mężczyzna w futrzanej kurtce i takowych butach. Przez plecy przewieszony miał dwuręczny miecz, a przy pasie zwisała mu kusza. Złote kosmyki łagodnie opadały mu na twarz, skrywając ostry wzrok.
On również miał zagrać rolę złej Dahil, ale spóźnił się na casting.

Tak naprawdę mężczyzna nie miał żadnej władzy nad Sorak Dahil.
Nawet Bóg nie miał. A niedługo Mary stanie przeciw aŁtorce.

Ona jednak przekonała się, że jeśli nie stawi oporu, zostanie ukarana za ten czyn.
Jego żona była dobrą znajomą SuperNiani.

Sorak Dahil stała już na wyprostowanych nogach, czekając na atak swojego nauczyciela.
I jak to zwykle w takich opowieściach bywa, uczeń lepszym staje się od mistrza.

Wykorzystując to, najemnik wysunął metalowe pazury z rękawa, długości sześciu cali, i obracając się, ciął.
Dahil uczennicą Wolverina? X-men: revolution

Nim dokończył obrót, jego pazury zostały zablokowane przez miecz. Silnym szarpnięciem Dahil samym obrotem miecza powaliła mężczyznę na podłogę, który potoczył się pod nogi najemników.
Nowa wersja kręgli już dostępna w internecie.

Błysk ostrza zapowiedział atak, dwie klingi z dwóch stron zmierzały w stronę Sorak Dahil. Bez problemu odbiłaby oba miecze, ale efektowniejsze było salto do tyłu.
Trenowała to razem z cyrkowcami, których spotkała na swoim szlaku.

Po kopnięciu w brzuch, posłała najemnika na ziemię i przygniotła kolanem, przykładając ostrze do gardła.
Niestety, Wolverine nie mógł wezwać Icemana czy Pheonixa.

- Dobra, Sorak, racja jest po twojej stronie - Sabatoshi niemal krzyknął.
Zrób dwa salta, zamachaj cyckami i spraw, aby twój miecz zabłyszczał, czyli przepis na dobre argumenty.

Z natury była osobą małomówną. Niewielu osobom udało się ją wciągnąć w rozmowę. Ale gdy jest sama, potrafi długo przemawiać do swojego rumaka.
A on czasem zwierza się jej z tego, co robił mu ten chłopak...

Dahil nie miała problemu z dotarciem do hrabiego, nie jechali zbyt szybko.
Po drodze wyprzedził ich tylko bolid Formuły 1.

Nie często zdarza się, by ktoś zdołał złapać i oswoić darehors.
Darewanemu horsowi nie patrzy się w zęby.


III. Bo Wyspiański nie umiał robić dobrych Wesel...

Mury zamku hrabiego Sherdon przywitał gości surowym i zimnym kamieniem.
Kamień odcisnął swe piętno na twarzy jednego z głównych bohaterów.

W korytarzu znajdowały się wejścia tylko do trzech komnat. Sorak Dahil weszła do znajdującej się po prawej stronie.
Nie, żeby nie lubiła lewicy, ale prawica pociągała ją bardziej.

Sabatoshi uśmiechnął się. Nigdy nie zadawał Sorak osobistych pytań, skąd jest, kim są jej rodzice.
Przecież i tak poznamy jej przeszłość w retrospekcjach.

Dla Sorak Dahil nie była to pożądana rozrywka. W zaciszu komnaty zabrała się za czyszczenie broni.
Niedługo kupię sobie czołg i będę go czyściła ile wlezie - pomyślała.

Bolesne przeczucie kazało jej sięgnąć po miecz i opuścić komnatę.
Zamek przejął kontrolę nad jej mózgiem. I mięśniami.

Ale dziewczyna spojrzała tylko na niego krwistoczerwonymi oczami i wybiegła na dziedziniec.
Gdy zniknęła, rozległo się wycie wilka.

Nie zwolniła kroku, co Sabatoshi odczytał jednoznacznie.
Będzie próbować pobić rekord w biegu na sto metrów.

- Nie tędy droga, Sorak - powtórzył.
- Zranili mojego konia - Dahil wysyczała.
Zły dotyk boli przez całe końskie życie.

Przejechał dłonią po szyi i piersi ogiera.
*wyciąga wielki, nabrzmiały, czerwony... kwadrat.*

Jak Dahil, i na jego rękach pozostała krew.
Nie róbcie tego w domu: Brutalne zabawy ze zwierzętami.

Wciąż wpatrując się w żywe oczy Dahil, najemnik wysunął pazury i gwałtownie odwinął się do tyłu. Stojący najbliżej stajenny padł martwy na ziemię, z rozszarpanym gardłem.
Niedaleko tego wszystkiego stał zdegustowany Deadpool.

Tymczasem przed hrabią pojawił się młodzieniec w czarnym habicie.
Batman nie wyrobił sobie jeszcze własnego stylu stroju superbohatera.

W swej zuchwałości nie przewidział, nie zauważył, że dziewczyna jest znacznie silniejsza, niż mu się wydaje, ma znacznie odporniejszy umysł i duszę. Jej natura jest zupełnie inna, a jej wnętrze kryje wiele tajemnic, również przed nią samą. Na końcu tej wyprawy odkryje cząstkę samej siebie.
Tak naprawdę pozna bardzo mrocznego wampira, który odkryje przed nią zupełnie inny świat...

Sorak Dahil powróciła do swojej komnaty zupełnie mokra. Sabatoshi czekał na nią, po tym zdarzeniu nie mógł zbyt szybko zasnąć.
Miss Mokrego Podkoszulka zrobiła na nim duże wrażenie.

Razem z pierwszymi słońca obudziła się również Sorak Dahil.
Zaczęła rozwijać swoje płatki, lekko pokryte rosą.

W piątkę zasiedli wokół ławy. Służący rozlał wina do pięciu pucharów. O ile mężczyźni z chęcią kosztowali trunku, o tyle Sorak Dahil odmówiła.
"Upiją i zgwałcą!" przypomniała sobie słowa matki.

Wkrótce też powstała i podeszła do okna. Przynajmniej stąd mogła widzieć Falckena.
I nie można powiedzieć, że obsesja na punkcie zwierzęcia jest lekko skrzywiona.

- Nazywam się Ghurth. I to ja mam dla was zadanie, nie hrabia Sherdon.
Hrabia był tylko pionkiem, którym jestem także i ja. Tak naprawdę zadanie ma dla was mój pan, a właściwie pan mojego pana...

- Legenda głosi, że w ruinach zamku Lothyor ukryty jest medalion Haldrenu. Chcę go mieć. Ale by pokonać niebezpieczeństwa czyhające na drodze, potrzebny jest wojownik o nadzwyczajnych umiejętnościach.
Niestety, Chuck Norris nie zgodził się wystąpić w naszej opowieści.

- Pojedzie z wami jeszcze pięciu ludzi - mag kontynuował. - Na ich czele stanie porucznik Gualter. Dodatkowe wsparcie przyda wam się.
Jeśli napotkacie na przeciwników, będziecie mogli użyć ich jako tarcz. W imię Najważniejszej!

Porucznik Gualter nie spodziewał się otrzymać tak szybko rozkazu wymarszu.
Nie zdążył nawet spakować drugiego śniadania.

Sorak Dahil miała odpowiedzieć, że nie potrzebuje nauk, lecz odpowiedzi na pytania.
Wtem poczuła wibracje sowjej komórki. Wyciągnęła ją i zaczęła czytać: 'Chcesz znać odpowiedzi na dręczące cię pytania? Wyślij sms o treści ANSWER na 9090 za 6.32 z VAT...'

Droga do zamku Lothyor prowadziła przez kraj Bastaru.
Mieszkańcami byli Bastardzi, których dzieci - małe bastardki - napadały na przejeżdżających podróżnych.

Górzysty, porośnięty gęstymi lasami teren stanowił azyl dla wszelkich podejrzanych grup, które chciały zniknąć na jakiś czas z pola widzenia władz któregoś z ościennych państw.
Swoją siedzibę miały również zespoły promowane przez Disney'a.

To Artos wydawał rozkazy, wybierał miejsca na nocleg i drogi.
Pięciogwiazdkowe hotele były jego ulubionymi.

Nikt nie sprzeczał się z nim o to, nawet Sabatoshi, choć był równie doświadczonym najemnikiem i mógł wiele powiedzieć.
Nie chciał jednak strzępić języka.

Dlatego wszyscy uznali właśnie Artosa za dowódcę. Wszyscy, oprócz Sorak Dahil.
Jak na prawdziwą Mary Sue przystało.

- Po prostu zastanawiam się, dlaczego jeden z najlepszych najemników daje się manipulować jakiejś kobiecie. Znam tylko jeden powód.
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... Mary Sue.

- Których prędzej czy później się poznaje. Tutaj nie ma o tym mowy. Powiedz mi, Sorak, ile ty masz właściwie lat?
- Siedemnaście.
*podnosi do góry ręce, próbując złapać oddech* Dlaczego jeszcze nie zeszła na śniadanie?!

- Ty chyba z nas kpisz? - Randam zaśmiał się. - Mamy jechać na poważną misję z dzieciakiem?
- Całkiem niedawno chciałeś się ze mną umówić - Sorak Dahil ripostowała docinkę najemnika.
Ciekawe, ile trzeba mieć lat w tym świecie, aby posądzić kogoś o pedofilię, co nie?
Ten od koni już się nie wymiga...

- I jeszcze jedno. Wiecie, co oznacza Sorak Dahil?
*z zaciekawieniem na twarzy kręci głową*

Cień harpii. A harpia była świętym ptakiem Kantanów - Artos dokończył.
Jak bardzo nawiedzeni musieli być jej rodzice, aby tak ją nazwać? Ojca zwano pewnie Osoczem Piranii.

Sorak Dahil niemal wybuchła, z trudem opanowała się, by nie zaszarżować na najemnika i nie przebić mieczem.
Nawyki z dzieciństwa utrwaliły się w jej głowie na długo.

- Ostrzegam cię, Artos. Jeszcze raz obrazisz Sorak, a osobiście poderżnę ci gardło.
- Bones...
- Don't call me Bones!

Do końca dnia w drużynie panowała ponura atmosfera.
Przegrywali już sześcioma bramkami, ale póki piłka w grze...

Artos w końcu upuścił parę, która wzrastała w nim od początku podróży.
Para potoczyła się po pustkowiu, nie mając zamiaru wrócić do właściciela.

W tak ciężkiej atmosferze trudno było podróżować.
- Opuścić troposferę - krzyknął Artos.

Opodal owej skarpy biegła wąska ścieżka prowadząca do polany. Na owej polanie swój tymczasowy obóz urządził oddział Burtara.
Ów Burtara obierał właśnie jedno z jabłek, które owego dnia przy owym drzewie zerwał przy pomocy ów przedmiotu, jakim był ów nóż.

Ten fakt był bardzo na rękę bandytom. Lasem utworzyli półokrąg, którym zamknęli najemników.
Ustawili się wokół i trzymając się za ręce utworzyli pół okrąg, który łączył się z lasem.

- Witam serdecznie na moim terenie - przemówił Burtara wyłaniając się z lasu. - Jak zauważyliście, mamy przewagę.
Bandyci przyjaźnie pomachali rękami, uśmiechając się ciepło.

Radzę wam odłożyć wszelką broń i poddać się. W przeciwnym razie zostaniecie nabici na piki. A to jest nieprzyjemne uczucie.
Artos przez chwilę zastanowił się, czy przetrwa wsadzenie w odbyt wielkiego kawałka drewna.

Zdjął z pleców miecz i odpiął pazury. Wyjął również ukryte norze i inną broń, jaką nosił przy sobie.
Ukryta Nora Jones wyszła zza pleców Sabatoshiego.

On wiedział, że Sorak Dahil w dalszym ciągu znajduje się na wolności i na pewno go uwolni.
Albowiem nie doświadczyli jeszcze potęgi mrocznego makijażu bohaterki.

Mężczyźni zostali powiązani i przywiązani do koni, a ich rzeczy zebrano razem.
A czytelnicy nie chcą się nawet domyślać co powstanie z tej krzyżówki powiązań...

Poprowadzono ich dalej traktem do momentu, gdy odchodziła od niego wąska drużka.
Drużka stała przez chwilę na środku drogi, jakby zastanawiając się gdzie podziała się panna młoda.

Po przejściu gęstych krzaków, wychodziło się na polanę. Rozstawionych na niej było kilkanaście namiotów. W zagrodzie po przeciwnej stronie obozu znajdowały się konie, a dalej zza drzew wznosiło się wzgórze. Na prawo od wejścia, na drzewach wisiało kilka klatek. W jednej z nich znajdowała się kobieta w podartym łachmanie.
To pewnie panna młoda, która czeka na wybawienie. A gdzie reszta gości weselnych?

Na widok Burtara podniosła się na kolana i zaczęła krzyczeć i przeklinać na niego.
- Trza być w butach na weselu!

Kilku drabów wzięło do ręki kije i zaczęli nimi szturchać kobietę. To ją uciszyło.
- Kije, kije! - ucieszyła się, zaczynając się rozbierać. Burtan pomyślał, że od czasu do czasu będzie musiał wysyłać jednego z żołnierzy, aby zaspokoił kobietę.

I śmiał się, gdy kobieta zaczęła przyglądać się nowym towarzyszom niedoli. Jej wzrok przykuł Sabatoshi.
Na szczęście nie zdążyłam wyjść za mąż - pomyślała, zaczynając z nim flirtować.

To już wyprowadziło Burtara z równowagi. Wyjął miecz i przebił nim dłoń kobiety.
Panna młoda rozejrzała się wokół, czekając na jakiegoś seksownego wampira, który natychmiast się na nią rzuci.

Kobietę przywiązano do stojącego pośrodku dziedzińca pala. Jeden z drabów wyjął bicz i zaczął okładać nim kobietę.
Sabatoshi niezbyt rozumiał, co wykrzykiwała kobieta, gdyż przeszkadzało mu w tym jej sapanie i jęki rozkoszy.

Korzystając z chwili spokoju, Sorak Dahil postanowiła odświeżyć się.
Przejechała po swoim ciele, aż wreszcie natrafiła na klawisz F5.

Plusk wody i osuwające się kamienie zdradziły, że została otoczona.
Po chwili kamienie przestały do siebie szeptać.

Było ich kilku, może pięciu. Ale walka nago nie należała do przyjemnych, bosa noga ślizgała się na kamieniach.
Albowiem wiele członków podczas takiej walki jest zagrożonych...

Obracając się, zawinęła mieczem i odcięła głowę stojącemu najbliżej bandycie.
Po chwili wszyscy w przypływie ekstazy rozebrali się do naga i zaczęli dzielić na drużyny, aby pograć w wodną siatkówkę.

Pozostali odsunęli się do tyłu, zaskoczeni zarówno tak nagłym cięciem, jak i strojem Sorak Dahil, a raczej jego brakiem.
- Na Bora - powiedział powoli jeden z bandytów - Ma klawisz F5.

Przetoczywszy się, powalając tym dwóch mężczyzn, poderwała się i pobiegła w stronę wodospadu. Zagwizdała, po czym skoczyła w dół wodospadu.
Na dole czekał jej Falcken, który kamerował wszystko, aby potem wrzucić film na YouTube.

Mężczyźni natychmiast podbiegli do krawędzi, ale z wody nie wypłynęło jej ciało.
Ponieważ Dahilwomen potrafi latać, nie musząc mieć przy tym swojej peleryny.

Już samo przeszkodzenie jej w kąpieli, nie mówiąc o tym, iż widzieli ją nagą, jest dostatecznym powodem do unieszkodliwienia ich.
Znają jej sekretną tożsamość. Niemal dogłębnie...

U podnóża rozciągał się las, pośrodku którego znajdowała się polana.
Na polanie stało kilkunastu rosłych mężczyzn trzymających się za ręce.

Sorak Dahil zdjęła łuk i wyjęła pierwszą strzałę. Rozpędziła rumaka do galopu, po czym owinęła wodze wokół łęku.
- This is Sparta! - krzyknęła, poczuwając się do wygłoszenia okrzyku bojowego.

Naprężywszy cięciwę, wymierzyła w draba zbliżającego się do klatek. Strzała przeszyła szyję wojaka, chwilę później padł wartownik z innej strony obozu. Pojedyncze strzały z różnych stron opuszczały las, utrudniając orientację. Zaatakowani nie wiedzieli, z której strony wyłoni się napastnik. Co chwilę ktoś padał. Chowając się za wozem przed strzałą, trafiony zostawał z przeciwnej strony. Tymczasem Dahil pogoniwszy raz ogiera, skupiła się na strzelaniu, mierzyła i wypuszczała strzałę, jak tylko minęła drzewo. I tak do czasu, gdy zabrakło jej strzał w kołczanie.
Gdyby rząd USA mógł skontaktować się z Dahil, Bliski Wschód byłby czysty.

Burtara wyjął miecz z pochwy i wziął szeroki zamach. Uderzył z całej siły, ale Dahil zdołała wytrzymać to uderzenie.
Wszyscy superbohaterowie oddali jej swoje umiejętności. Tutaj oddał się jej Ben "Rzecz" Grimm znany z Fantastycznej Czwórki.

Sorak Dahil spokojnie odbijała każdy cios, cały czas pracując nogami, cofając się bądź skręcając w bok.
Po chwili wyjęła paletkę i zaczęła podbijać piłeczkę ping-pongową.

Niemal tańczyła, każdy jej krok był delikatny, zarazem pewnie stawiany.
Iwona Pavlović stała przy jednym z drzew, bacznie obserwując poczynania Sorak.

Gracja ruchów łączyła się z precyzją ciosów. Uniki, salta i wyskoki sprawiały, że Burtara denerwował się trafiając w próżnię przy każdym uderzeniu.
Iwona uniosła tylko tabliczkę z numerem '10' i zniknęła w lesie.

Tym razem Sorak Dahil stała twardo na ziemi, gdy Burtara zaatakował. Nie zmieniając pozycji, odbiła jego miecz z taką siłą, iż posypały się iskry, a on sam poleciał w bok. Przy kolejnym starciu było podobnie. Ścierające się ze sobą ostrza iskrzyły błękitem i czerwienią przy każdym zetknięciu.
Po chwili sama Sorak zaczęła płonąć, co niewątpliwie łączyło ją z Ludzką Pochodnią.
*nuci* Choć ostrzegali ją, to płonie jak żywa pochodnia... *nuci*

W następnej chwili cięła przeciwnika przez plecy, zagłębiając się do samego kręgosłupa.
Mięśnie zawyły zaskoczone i zaczęły uciekać.

Sorak Dahil podniosła miecz i wiła mu prosto w serce.
Mięśnie Sorak tylko westchnęły na widok zabitych braci.

- Nic mi nie będzie. Jak tylko znajdę swój amulet, uzdrowię się. A na imię mam Odea.
- Jesteś maginią? - zapytał Randam.
- Kapłanką
Po tych słowach obdarowała wszystkich punktami mocy.

- Kapłanką - poprawiła Odea kierując się do namiotu Burtara.
Niestety, pomyliła jego namiot z namiotem Borata.

- Jestem kapłanką, to wystarczy. Znam wiele zaklęć i nie mniej rytuałów.
- A któremu bogu kłaniasz się?
- Pani Sikoo.
W takim razie mężczyźni składają ofiary bogowi Kupoo.


IV. Kill Bill to przy tym żałosne kino familijne.

Previously...
- Ponieważ paradoksem tej sytuacji jest to, że to ona załatwiła nam tę robotę - wyjaśnił Randam. - Sorak Dahil walczy stylem Kantanów, Artos z kolei walczył przeciwko nim i nienawidzi ponad wszystko. Uważa, że Sorak Dahil wywodzi się z tego plemienia. Z kolei z wciąż z niejasnych nam powodów Sabatoshi broni jej zaciekle jak wilk, dlatego między nim i Artosem ciągle są jakieś zatargi. A ja, jako jego przyjaciel, zmuszony jestem stawać w jego obronie. Oczywiście nie byłoby żadnych kłótni, gdyby Sorak Dahil zechciałaby nam coś o sobie powiedzieć. Gdyby nie obecność porucznika i Ceona, pewnie już dawno byśmy się pozabijali.
To, jeśli chodzi o skrót ostatnich wydarzeń.

Leśna polana w obecnej sytuacji nie była dobrym miejsce na nocleg, dlatego najemnicy zdecydowali się zatrzymać między drzewami, przy skale, z której wypływał strumyk. Żołnierze nazbierali drewna na opał i rozpalili ognisko.
Po chwili słychać było brzdękanie gitary i pierwsze wersy "Stokrotki"...

Odea od razu chciała pokazać swoją przydatność drużynie, dlatego przygotowała posiłek. Do suszonego mięsa dodała trochę ziół, które nosiła w torbie. To naprawdę dodało smaku i przypadło do gustu mężczyznom.
Dla własnego dobra, nie wgłębiajmy się w nazwy ziół i przypraw, które mogły się tam znaleźć.

Po posiłku każdy zajął się sobą.
Odea chodziła po lesie, szukając jakiegoś palu, Sabatoshi próbował nastroić gitarę, Artos zajmował się sobą...

- Twój opiekun był Kantanem - Sabatoshi bardziej stwierdził niż zapytał.
- Ostrzegał, że jest wielu, którzy nienawidzą Kantanów. Dlatego nie mówiłam, kim on jest. Za życia on mnie chronił. Po śmierci przynajmniej tyle mogę zrobić.
A przed śmiercią zdążył zasłużyć się stworzeniem strony internetowej.

Odea powstała, trzymając najemnika za rękę. Pociągnęła Randama między drzewa, z dala od obozu, gdzie mogła podziękować mu na swój sposób.
Gdy Randam zaczął się rozbierać, Odea zwróciła jego uwagę na suto zastawiony stół.
- Mówiłam już, że lubię gotować? I te zioła...

Jak tylko Sorak Dahil znalazła się na dziedzińcu, przy jej koniu pojawił się chłopiec, zapewne nowy uczeń.
Koń tylko prychnął i zaczął się odsuwać, jakby w obawie o swoje narządy rozrodcze.

- Twój miecz jest czymś więcej niż tylko ostrzem yuerda. Jest częścią ciebie.
- Musisz zniszczyć ten miecz, aby pokonać Voldemorta - stwierdził mężczyzna. Sorak spojrzała na niego, unosząc brew do góry. - Żartowałem - stwierdził w końcu, po czym zaśmiał się gardłowo.

Sorak Dahil musiała bronić się przed atakującym mistrzem akademii. Nie chciała tego, ale podjęła walkę.
Nie, to wcale nie zakrawa na dalsze przygody Czarnej Mamby - pomyślała aŁtorka, pisząc kolejne zdania.

Mistrz Sordwill ciął nisko po nogach, co już niejednego wojownika doprowadziło do śmierci. Jednak jego przeciwniczka przeskoczyła nad mieczem, przetoczyła się po podłodze i w tej samej chwili atakowała. Gdyby w porę nie zatrzymała ostrza, wbiłoby się w kark mężczyzny.
Po chwili z każdej strony zaatakowało ją tysiąc japońskich wojowników Go Go Yubari.

Wciąż będąc w natarciu, z całej siły uderzyła mistrza pięścią w twarz, rozcinając mu wargę. A kopnięciem z obrotu posłała go na podłogę.
- Poka cycki! - krzyknął w ekstazie jeden z wojowników.

- To są Wojowniczki Ashtaru - wyjaśnił Sabatoshi. - Mówi się, że są najlepszymi wojownikami w całej krainie.
- Nie na długo - powiedziała Sorak, wyciągając swój miecz - Come on! - rzuciła gniewnie.

- Zarówno Wojowniczki Ashtaru, jak i Magowie Zuadaru strzegą porządku - Sabatoshi kontynuował. - Gdy ktoś staje się zbyt potężny lub dąży do zbyt dużej władzy, wtedy przechodzą do działania. Pilnują ładu i ustalonego porządku.
Nie zapominajmy również o wkładzie Volturi w utrzymywaniu porządku. Tylko, że oni lubią chyba sportowe bryki.

Na przeciwległym końcu ulicy, pod karczmą stały trzy Wojowniczki Ashtaru, gotowe do walki, z obnażonymi mieczami.
Po chwili obnażyły również piersi. Japońscy wojownicy znowu w ekstazie.

Sorak Dahil przyjęła ich nieme wyzwanie, choć dość miała niechcianych pojedynków jak na jeden dzień. I nie miała zamiaru dzisiaj nikogo zabić.
Och, co za nudny dzień... Janie, kogo dzisiaj miałam zabić?

Były już w połowie odległości, gdy Sorak Dahil niespodziewanie wyskoczyła w górę.
Wyciągnęła rękę przed siebie i z dzikim okrzykiem: GEERONIMOOOO! rzuciła się na kobiety.

W powietrzu odbiła miecz czarnowłosej, po czym wylądowała za jej plecami, by sparować ciosy dwóch pozostałych kobiet. Nim zdążyła się obrócić, Sorak Dahil posłała ją na ziemię silnym kopnięciem w plecy.
Matrix: Hiperbolucje.

Po raz kolejny tego dnia ostrze yuerda zaiskrzyło po zetknięciu z umagicznionymi mieczami Wojowniczek.
W każdej chwili miecze mogły pokryć się graffiti, albo innymi bardzo magicznymi rzeczami.

Tańcząc pomiędzy Wojowniczkami, Sorak Dahil co raz to częściej trafiała je.
Tym razem oceną jej tańca zajął się nie kto inny, jak sam Michał Piróg.

Nie było po niej widać zmęczenia, choć walka z trzema doskonale wyćwiczonymi przeciwniczkami musiała być męcząca. Pojedynek nie mógł także wiecznie trwać. I to Sorak Dahil postanowiła go zakończyć. Przerzuciwszy miecz do lewej ręki, zaciśniętą pięścią uderzyła w twarz jedną z Wojowniczek, drugą zdzieliła rękojeścią. Obie zamroczone padły na ziemię.
Michał zaczął płakać...

Gdy czarnowłosa Wojowniczka otworzyła oczy, Sorak Dahil posłała jej ironiczny uśmiech zwycięstwa. Udowodniła już drugi raz tego dnia, że nie ma sobie równych.
...mamrocząc pod nosem coś o "najbardziej zajebistej wojowniczce, jaka wystąpiła w tym blogasku"

- Ta dziewczyna jest niesamowita. Skąd ona pochodzi?
Wszyscy spojrzeli po sobie
- Z najmroczniejszego centrum wszechświata - powiedział w końcu Randam - Z umysłu aŁtorki...


V. Nigdy nie umawiaj się z pozaziemskimi wampirami!

Ponętna Odea wzbudzała pożądanie we wszystkich mężczyznach, ale tylko Randam mógł z tego korzystać.
Wykupił karnet na trzy miesiące.

Dla własnego bezpieczeństwa Randam i Odea ograniczyli swoje schadzki.
Promocja na prezerwatywy oficjalnie się skończyła.

- Od początku chciałem cię o coś zapytać. Dlaczego pijesz zwykłą wodę? Piwo jest o wiele smaczniejsze, nie mówiąc o winie - zagadnął Ceon Verda.
Sorak musi zachować trzeźwość umysłu, w razie gdyby jakiś mroczny przeciwnik zjawił się tuż przed nią, aby walczyć. Poza tym trudno jest latać, obijając się o pobliskie drzewa i zahaczając peleryną o płoty.

- Gdyby nie Sabatoshi, poszłabym w inną stronę. Nie martw się, nie jestem tak nieporadna, jak ci się wydaje. Znam swoje miejsce, w przeciwieństwie do ciebie.
- W łóżku Sabatoshi?
Błyskawiczną reakcją na te słowa był siarczysty policzek. Odea zgięła się pod ciosem Sorak Dahil. Tego nigdy się nie spodziewała.
Nie spodziewała się, że jej mięśnie pozwolą się jej zgiąć na tyle, aby wygrać konkurs przechodzenia pod liną.

- Wielu wojowników szanuje kapłanów, nawet innej wiary. Ja do nich nie należę. Jeszcze jedno takie słowo, a zabiję cię gołymi rękami.
- Herezje - krzyknął jeden z wieśniaków, szukając zapalniczki w swoich kieszeniach. - Gdzie najbliższy stos? - spytał przechodzącego kelnera.

- Nie mam ochoty na towarzystwo kobiety - wyjaśnił najemnik, mimo to pozwolił, aby siedząca przy nim kobieta dolała mu wina do kubka.
- Straszny z ciebie sztywniak. Spójrz, nawet Artos świetnie się bawi.
Randam zastanowił się, czy Sabatoshi nie czeka przypadkiem na jakiegoś innego 'sztywniaka'.

Od kilku długich minut Artos namiętnie całował złotowłosą kelnerkę.
Obok czekał już zespół reanimujący.

Wlepiły się w nią jasne ślepia bestii leżącej na tancerce.
Bo to zła tancerka była...
Gdzie Iwona?...

Martwe oczy dziewczyny wbite były w sufit. Nie miała żadnych szans na przeżycie, brzuch miała rozorany pazurami, a gardło przegryzione.
Mówiłem, że związek ze lśniącymi wampirami nie jest dobrym rozwiązaniem...

Człekokształtna bestia podniosła się i zeskoczyła z łóżka. Wzrostem przekraczała dwa metry, z ledwością wyprostowana mieściła się pod sufitem. Długa, szara sierść pokrywała całe ciało bestii. Chwytne dłonie zakończone były ostrymi pazurami, podobnie jak stopy, na których pewnie stał i chodził. Wilczy pysk ubabrany był we krwi.
Nieocenzurowana wersja Jackoba.

Sorak Dahil uklękła przy bestii i wyjęła z jej ciała nóż. Ranę ucisnęła dłonią i czekała, aż krew przestanie płynąć, a Sabatoshi wróci do ludzkiej postaci.
Czy w kolejce po dary niebios były jakieś specjalne stanowiska "przemieniam się w różne mroczne zwierzaczki"?

Sabatoshi zebrał swoje rzeczy i ubrał się. Pomógł również Sorak Dahil opuścić pokój. Nie czuła się pewnie na nogach, zbyt rzadko piła alkohol.
"Nie pijam alkoholu, chyba, że akurat się napiję..."

Tylko z pomocą Sabatoshi pokonała schody.
Sabatoshi, drive your way!

- Wszystko się zgadza - rzekł Saron. - Sabatoshi jest wilkołakiem, a Sorak Dahil ukrywa jego ofiary.
Saron schował ninhydrynę i zdjęte odciski palca do walizki i z ekipą ruszyli do prosektorium.

Wyczuła zaklęcie na chwilę przed jego rzuceniem. Ale było już za późno. Mag wypowiedział ostatnią sylabę i najemnika otoczył mrok.
Wydawać by się mogło, że aŁtorkę opowiadania dopadł kilka dobrych rozdziałów temu.

Ciało Sorak Dahil zdrętwiało, nie mogła się ruszyć, chwilowo.
Mięśnie nie protestowały.

Mężczyzna stanął nad Sorak Dahil. Podniósł miecz do góry, by ściąć jej głowę.
Mięśnie pisnęły przerażone, Michał zaczął płakać, Marvel zaczął liczyć straty...

Ale nim zdążył pomyśleć o opuszczeniu rąk, zimna stal przeszyła jego tors. Sorak Dahil stała na równych nogach, gdy on padał na ziemię.
*komponuje motyw muzyczny do nowego filmu pod przewodnictwem Marvela*

Jej oczy iskrzyły żywą czerwienią, jaśniejszą od krwi, która pokryła klingę jej miecza.
Bo była na popołudniowej kawie z Supermanem.

Na Sorak Dahil ruszyło trzech wojowników. Najbliżej stojący wziął zamach i chciał ciąć szerokim łukiem. Ale dziewczyna w biegu odbiła się od ziemi i zgrabnym saltem przeskoczyła ponad nim. Wylądowała tuż przed dwoma pozostałymi wojownikami.
Przypomniała sobie kilka lekcji, których nauczyła się w cyrku i zaczęła znowu.

Nim podnieśli miecze do walki, padli martwi na ziemię, jeden z przebitym brzuchem, drugi z poderżniętym gardłem. Obróciwszy się na pięcie, cięła trzeciego w bok.
Wszystko zakończyła zgrabnym piruetem i kilkoma saltami.

Niewielka ognista kula pomknęła w stronę zbliżającej się dziewczyny.
Goku spojrzał tylko z dezaprobatą na maga, po czym wrócił do flirtowania z Michałem.

Sorak Dahil nawet nie starała się uchylić, zasłoniła tylko ręką twarz i to od niej odbiła się kula.
Nigdy nie lubiła kręgli, bo nie wiedziała czym powinna rzucać, a co powinno zostać zbite...

Uskokiem uchronił się przed szybkim cieciem.
Cieć, zrezygnowany, powędrował do pobliskiego kąta.

Rozpędzone ostrze elfa minęło ją o cal i wbiło się w pierś Sarona.
- Następnym razem zastanów się, kogo atakujesz - Sorak Dahil zawinęła mieczem i odcięła elfowi głowę.
*kończy pierwsze takty*

- Zatem to jest zamek Lothyor? - Ceon Verda wpatrywał się w potężne wrota.
- Nie - odparł Artos - To są potężne wrota.

- Którejś nocy zamek całkowicie opustoszał. Nikt nie wie, co stało się z załogą i panem zamku. Poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Wojowniczki Ashtaru i Magowie Zuadaru zgodnie stwierdzili, że dokonały tego siły nadprzyrodzone i nie warto poszukiwać załogi. Zaś to miejsce ogłosili przeklętym. Nikt tu się nie pojawia.
- Siły nadprzyrodzone... To samo mówili o Polskim Sejmie - powiedział z przerażeniem Sabatoshi.

- Wiele lat temu zniknął mag, który sprawował pieczę nad medalionem. Nim do tego doszło, stoczył pojedynek z równie potężnym czarnoksiężnikiem. Przegrał, ale zdołał umknąć z medalionem i ukryć go. Tak przynajmniej mówi się w kręgu.
Rozbił kryształ, a wszystkie części, które nazwał horkruksami... *drapie się w głowę* Albo i nie?

Złodziej wziął pochodnię do ręki i rzucił ją przed ciebie. Ze ścian natychmiast wystrzeliły krótkie groty.
Dzieci "Gorta" Roweckiego w tym opowiadaniu?

[O stalowych zbrojach] Ze wszystkich stron otaczały skupionych na środku żołnierzy, najemnicy na siebie przyjęli pierwszy atak. Ale nie łatwo było pokonać rycerzy, którzy nie mieli ciał.
Walt Disney's presents: Armor-Zombie's Attack.

Wszyscy zaczęli szukać ukrytego, albo i nie, mechanizmu otwierającego.
Nikt nie zauważył dźwigni na samym środku.

Tylko Sorak Dahil podeszła bezpośrednio do kamiennej płyty zagradzającej drogę.
Tylko Sorak Dahil potrafi przegonić groźne bakterie z twojej toalety!
Tylko Sorak Dahil, w nowej promocyjnej cenie, jest w stanie wyczyścić wszystko do ostatniej kropli...


Zaczęła powoli wodzić palcami po znakach. W jej oczach zaczęły się zmieniać, przybierać formę, którą była w stanie przeczytać.
Sorak przypomniała sobie wtedy o strasznym porwaniu przez cywilizację pozaziemską, gdy miała pięć lat...

- Sakto samanto duo torth - słowa w dalszym ciągu brzmiały obco. - Uma tati ygha.
Wspólne odkrywanie zagadek z Foxem Mulderem nie okazało się zbędnym spędzeniem czasu wakacyjnego.

- Doskonale - ucieszył się Ceon Verda. - Jak to zrobiłaś?
- Nie wiem - przyznała Sorak Dahil wchodząc w korytarz z pochodnią.
Jej wewnętrzny narcyzm bawił się obecnie z mięśniami, więc nie mogła powiedzieć nic innego.

- Ktoś stworzył magiczną barierę - wyjaśniła Odea. Delikatnie przysunęła dłoń do bariery, obserwując efekt. W miejscu dotknięcia iskrzyła fioletowym blaskiem. - Zwykły człowiek nie może jej przejść. Została tak ustawiona, by przepuścić tylko określone osoby, mające z góry przewidziane cechy lub przedmioty.
*drapie się w głowę po raz kolejny* Znaczy, że... ci kosmici...

- Tylko Dahil zdołała otworzyć te drzwi i przejść barierę - Odea próbowała przekonać Sabatoshi. - Ma coś, co jej na to pozwoliło.
W tym samym czasie Oprah Winfrey wykonuje telefon do Sorak Dahil, aby omówić szczegóły pojawienia się w jej programie.

W niewielkim pokoju panował półmrok. Tylko przez drzwi wpadała smużka światła.
Niestety, Mary Sue nie spała, ba!, nie było jej nawet w tym pomieszczeniu.

Ująwszy medalion, wyjął rękę i przymknął kopułę.
- Mamy go - krzyknął Randam. - Możemy wracać.
Czytelnicy odetchnęli z ulgą, analizator otarł pot z czoła, a Indiana Jones poczuł się zazdrosny.

Nie było już marmurów ani złota. Wszędzie unosił się odór zepsutego mięsa, ulubionego posiłku tłoczących się w ciasnym pomieszczeniu trolli.
A ty, czym karmisz swojego trolla?

- Nie bój się, nie skrzywdzę krwi Zuadaru - przemówiła głowa.
A mój pierwszy utwór do tego filmu nazwę... "Sorak Dahil: Gift of the Evil"

- Nazywam się Darckuth. Jestem duchem-strażnikiem. Pilnuję tego labiryntu przed obcymi. Chociaż dość długo nie było czego pilnować - ton zjawy przybrał zadumę.
Po chwili wyciągnął swój kieszonkowy kalendarz i zaczął przewracać strony, szukając odpowiedniej daty.

Sorak Dahil ponownie usiadła pod ścianą. Po raz pierwszy poczuła bezradność, nie mogła pomóc towarzyszom.
Tak bardzo żałowała, że nie ma mocy Susan Richards, zwanej Niewidzialną Kobietą. Chociaż, jakby się zastanowić: te jej pola ochronne...

Zjawa obniżyła lot i wylądowała na ziemi, przybierając postać czarnowłosego młodzieńca o łagodnych rysach twarzy i w białej szacie.
Dahil zdziwiła się, widząc członka Ku Klux Klanu.

- Kim jesteś? - zapytała Sorak Dahil.
- I'm your father, Sorak... - powiedział, dysząc.

- Mam na imię Belzean - zjawa przedstawiła się. - Jestem jeadrl, duchem-służącym.
Sorak nie zrozumiała tego dziwnego słowa na 'j', ale nie prosiła o powtórzenie.

- Decyzja o tym, kto przeżyje, należy do Darckutha.
- Możesz na niego wpłynąć.
- Jest ważniejszym duchem ode mnie. Wystarczy jedno jego słowo, żeby mnie unicestwić.
Dahil przeraziła się na myśl, o zabiciu ducha.

Przed oczami Sorak Dahil zaczęły przesuwać się obrazy.
To się nazywa fotograficzna pamięć!

- Bardzo chętnie, podoba mi się twój zapał. Ale jest mały problem. Darckuth przykuł mnie do kryształu. Tylko jego rozbicie może mnie uwolnić.
- Załatwione - Sorak Dahil wyjęła miecz.
- Nie, jeśli nie umiesz latać - Belzean wskazał na sufit. - Tam jest kryształ.
Sorak wskazała na swoją pelerynę.
- I co teraz powiesz, cwaniaczku?

Kryształ rozbił się od pierwszego uderzenia, a drobne odłamki z brzękiem spadły na posadzkę.
- MOJE ŁZY! - rozległ się okropny dźwięk milionów Mary Sue z całego świata.

Starała się nie myśleć o tej wizji, ale szept w dalszym ciągu rozbrzmiewał w jej głowie.
Przeklinam cię, Mary!


.THE END.

7 komentarzy:

nikasek pisze...

Przybysze przychodzili i odchodzili.
Tylko nieliczni z nich dochodzili.


to mnie Ómarło XD

Anonimowy pisze...

Jacob ;PPP Sprawdzałam. Wielki Mrohny, mój ulubiony analizator się pomylił. Udowodniłeś, że jesteś człowiekiem ;) Za notkę też gratuluję, znowu mnie powaliłeś.

Blackie pisze...

Zaraz wracam do czytania analizy, ale coś mnie tknęło... Sorak Dahil?! Ja znam tę panienkę! Ona jest niejakiej Szarki, z tego co kojarzę. Laska zawsze pisze 500-stronicowe "powieści" i wszystkie postaci są kropka w kropkę Mary Sue. Mrochny, podziwiam cię za analizowanie! Doprawdy, takiego poziomu, jak ta aŁtoreczka to nie miałam nawet ja 3 lata temu.

Sineira pisze...

Pracowita dziewczynka, podziwiam, że jej się chciało pisać coś aż tak długiego. Choć tekst nie jest, w gruncie rzeczy, taki znowu tragiczny. Nie wiem, czy zasługuje na takie okrutne kpiny;) Ubawiłam się, czytając analizę, ale z drugiej strony mam nadzieję, że autorka nie zniechęci się do pisania. Może z czasem coś z niej będzie?

Anonimowy pisze...

@Sineira: Jest tragiczny, uwierz mi. Najgorsze jest to, że w zasadzie wszystkie teksty tej dziewczyny można sprowadzić do tego samego streszczenia (i Mary Sue). I tak jest od (przynajmniej) 8 lat. Aha, dziewczyna ma 20 parę lat. Ja już wątpię, że coś z niej będzie, zwłaszcza, gdy wytykasz jej błędy, okazuje się, że albo czegoś się nie doczytało, będzie w następnej części, źle zrozumiało itp.

Analiza dobra - choć początek słaby.

Ise pisze...

Ten komentarz wcześniej to mój... zapomniałam się podpisać...

Sineira pisze...

(opad szczęki)
Założyłam, że ma lat naście i dopiero zaczyna...
Może wierzy, że ilość przejdzie jej skokowo w jakość?;)