środa, 27 sierpnia 2008

Złodzieje Księżyców i Zboczona Elizabeth

Uznałem, że już jest czwartek. Bo jakby nie patrząc, ponad godzina nam została, aby uznać kolejny dzień za skończony. A tych dni w wakacje nam niewiele zostało. To ostatnia wakacyjna analiza, proszę państwa. Ale przed nami jeszcze jesień, zima, wiosna, lato, jesień, zima, wiosna...

Zabierzmy się więc za Pokemony z Karaibów. Co prawda było już analizowane - jako analiza specjalna, ale... Zacznijmy od początku. Muszę powiedzieć, że nie ma tutaj (zbyt wielu) błędów ortograficznych, czy stylistycznych. Po prostu sam pomysł i wykonanie przyciągnęły mnie na ten blogasek. Zanalizowałem samotnie, niczym łza spływająca po policzku Mary...

Był słoneczny i ciepły dzień. Elizabeth stwierdziła, że szkoda było by nie wykorzystać tak pięknej pogody.
Zaczęła przywiązywać słońca do krzesła, po czym rozebrała chmurki.

Słońce ogrzewało jej nagie ramiona, a wiatr delikatnie muskał kosmyki jej włosów.
Natomiast wykorzystane chmurki chowały się przed nią na nieboskłonie.

Spacerowała już dość długo i dlatego postanowiła zrobić sobie małą przerwę.
No to może kogoś sobie wykorzystam?

Przysiadła na skalistej skałce z której idealnie było widać horyzont i zaczęła się bawić obrączką.
A nie mówiłem.

Palmy osłaniały ją lekkim cieniem, który dawał jej ukojenie.
Stwierdzam, że Elizabeth jest lekko zboczona. Chociaż 'lekko' to mało powiedziane.

Myślała nad tym jak to wspaniale jest być żoną mężczyzny,
Nigdy bowiem nie myślała, jak to wspaniale być żoną kobiety.

Nie kontaktował się ani z nią ani z Willem od kilku miesięcy, a konkretnie od daty ślubu jej i Willa, na którym był obecny.
Ślub... Czyli już wiemy co się działo w głowie Willa.

Błękit nieba zaczął się zmieniać i wyłaniał kolisty kształt ni to granatowy, ni to zielony, ni to o odcieniu ciemnej żółci.
Ni to sraczkowaty...

Z chwili na chwilę kształt coraz bardziej krystalizował się i w końcu wyłonił coś co przypominało papugę z nutą, a konkretnie z ósemką zamiast głowy.
Miała różowy dziób, czarną głowę w kształcie nuty (ósemki), żółtą klatkę piersiową i nogi, zielony brzuch oraz uda, niebieskie skrzydła i czarny ogon wyglądający jak szpikulec z zaokrągloną końcówką.
*próbuje sobie to wyobrazić, ale obawia się przegrzania mózgu* A można obrazek? *pyta nieśmiało*

wrócę już do domu, ale jeśli chcesz to możesz iść ze mną, mój mąż Will na pewno nie będzie miał nic przeciwko. -powiedziała Elizabeth patrząc na ptaka, który wyglądał na szczęśliwego.
Też chciał być wykorzystany.

--Właśnie zaparzyłem pyszną popołudniową herbatkę, czy masz ochotę napić się jej ze mną?
-Bardzo chętnie, ale czy nasz mały przyjaciel też ma na coś ochotę? -spytała Elizabeth.
-Perappu!!! -odpowiedział jej szybko.
Co znaczy mniej więcej "wykorzystaj mnie!"

-Herbatki to mu raczej nie podamy, ale może chciałby coś po chrupać?
Po chrup mnie!

-Daleko jeszcze?!!!- Ryknął Jack wybiegając ze swojej kajuty wściekły.
Wściekła kajuta pogroziła tylko zębami, po czym zasnęła.

Gdy w końcu Czarna Perła przybiła do brzegu portu, Jack wydał rozkaz uzupełnienia zapasów (zwłaszcza rumu) oraz żywności (zwłaszcza rumu)

Szybko zamówił kufel rumu i usiadł przy pustym stole. Następnie wziął duży łyk trunku i od razu poprawił mu się nastrój.
Poprawiacz nastroju w płynie.

W oddali siedziała grupka ludzi, którzy co trochę wybuchali głośnym śmiechem.
Po chwili już nie wybuchali, a ich kawałki leżały wszędzie.

W tym momencie do lokalu weszło dwóch mężczyzn. Zamówili coś, usiedli przy stole niedaleko Jacka i zaczęli rozmawiać. Jeden był mały i chudy, a drugi wielki i miał długą brodę.
Flip i Flap?

Bardzo zaciekawili Sparrowa zwłaszcza gdy usłyszał w ich rozmowie słowo "rum".
To na pewno jakaś tajemnica. I kolejny skarb. Jack musiał tego wysłuchać!

-A właśnie, że Czasowstrzymywacz istnieje!- zdenerwował się brodacz i groźnie popatrzył na chudego.
Istnieje! W Plusie!

Na wyspie In Trap w najzimniejszym jej punkcie ukryta jest butelka z rumem o niespotykanej barwie. Kto wypije choć trochę jej zawartości może zatrzymać na dwie minuty w czasie wszystko dookoła siebie.
Dlaczego tylko na dwie?

Później aby znów zatrzymać czas, musi ponownie się napić. Żeby dotrzeć do Czasowstrzymywacza musi pokonać wodę, ogień i roślinność.
A gdy w końcu to pokona, ujrzy przed sobą salon Plusa.

-Czy słyszałeś może o wyspie In Trap?- spytał Jack.
-I o Czasowstrzymywaczu? Ai. Wszyscy teraz o tym mówią. Chcesz po niego płynąć?- domyślał się Gibbs i ciesząc, że Jackowi polepszył się humor.
-Skoro wiedziałeś to czemu mi o nim nie powiedziałeś! Dlaczego ja o wszystkim dowiaduje się ostatni!- jęknął Sparrow i zrobił obrażoną minę.
I dlaczego nikt mnie nie rozumie!?

Właściwie na In Trap jest coś co potęguje działanie Czasowstrzymywacza, to: Casopodwajacz. Gdy wypije się trochę rumu z niego i z Czasowstrzymywacza, można zatrzymać czas nawet na 4 minuty.
Nie można było tak od razu? Nieeeeee, musi być jakiś haczyk...

W kajucie Jack długo rozmyślał co oznacza pokonanie wody, ognia i roślinności.
Pewnie oceanu, wulkanu i dżungli *uważa, że jest mądry*

Jack czół, że nie może ruszyć się z miejsca, tak jakby to stworzenie, które coraz bardziej się do niego zbliżało zahipnotyzowało go.
Mrohny też to 'czóje', gapiąc się w ekran komputera.

Nagle doszło do zderzenia.
Góra lodowa, góraaaaaa!

Jack oberwał tak mocno, że przewrócił się i wylądował na deskach pokładowych. Obok niego leżał nieprzytomny ptak.
Oderwane genitalia leżały obok. Nieruchome...

-Wesz Jack on chyba cię lubi!- zaśmiał się Gibbs.
Jack Wesz i jego przygody.

Gdy Perła dogoniła statek, cała jej załoga wparowała na niego z hukiem.
Zazwyczaj nie da się słyszeć pary, aczkolwiek w opkach wszystko is possible.

Po wniesieniu łupów na Perłę wysadzili statek handlowy (razem z jego załogą) i odpłynęli aby rozdzielić zebrane żniwa.
Żniwiarze!

-Jack choć zobacz.- rozległ się głos Gibbsa. Sparrow podszedł i jego oczom ukazała się skrzynia pełna czerwono-czarno-białych kul
Bilardowych?

-Tu piszą, że to są Pokeballe, w które łapie się Pokemony, aby później nimi walczyć.- przeczytał Gibbs.
Chodź Jack, złapię cię...

Jack przewrócił kilka kartek po czym przeczytał: Pokemony-stworzenia przypominające zwierzęta, rośliny lub rzeczy, mające nietypowe umiejętności w zależności od ich typów...
Nietypowe typy są takie... nietypowe.

-Uspokój się kochanie na pewno nic mu nie jest. Wykorzystał twoje dobre serce, aby się tu dostać i najeść, a potem wyleciał przez okno. Zwierzęta tak robią.- dodał Will obojętnym głosem.
W takim razie powinieneś się już wynieść! - powiedziała Elizabeth.

Rankiem ją i Willa obudziło głośne pukanie do drzwi.
-Kto to może być tak wcześnie?-
Pewnie to Świadkowie Jehowy.

-Co my teraz zrobimy?! Świat przez nas zginie!- Weatherby krzyczał i miotał się po całym przedpokoju.
Po chwili z miotły zamienił się w szufelkę.

-Wiecie co,- zaczęła mówić Elizabeth (po znacznym oddaleniu się trójki od domu) –zastanawiam się jak ten człowiek mógł napisać całą książkę o Pokemonach, skoro pojawiły się one niedawno i nikt ich prawie nie widział. Chyba tylko my i to w dodatku jednego. Ciekawe w ogóle ile ich jest?
Całe stada. Ukrywają się i wychodzą, jak nikt nie patrzy.

Pok przypominał trochę lisa. Miał brązową puszystą sierść, długą kitę, cztery łapy, mały nos i długie spiczaste uszy takie jak u zająca.
*wyszukuje w Googlach zdjęcia Tomasza Lisa* Nieeeeee. To nie on.

-Czemu nie!- po czym wzięła pokemona na ręce i powiedziała: Eevee mój pierwszy pokemon!
Będziemy razem taaaaacy szczęśliwi! *wyobraża sobie te serduszka, zamiast oczu niczym w anime*

-Gibbs przestań czytać tę cholerną książkę i weź się wreszcie do roboty!!!- ryczał Sparrow na Gibbsa, który od kilku godzin nic tylko czytał książkę o Pokemonach dołączoną do Pokeballi.
Przynajmniej potrafi czytać...

Z resztą skoro na świecie pojawiły się te Pokemony to powinniśmy o nich coś wiedzieć. Bierz przykład ze mnie. Ja już się dowiedziałem, że pokemony mają różne typy, a twój Perappu jest typu latającego.
*patrzy z wielkimi oczyma* No co Ty!

-Po pierwsze ta informacja wcale nie była mi potrzebna, po drugie to wcale nie jest mój Perappu, po trzecie pokemony mnie nie interesują!- odrzekł mu Jack.
Nie jestem pokemonofilem!

Oczom wszystkich ukazały się dwa pokemony, które walczyły ze sobą w wodzie.
Chodzą po wodzie niczym Dżizaas!

-Czytałem o tych Pokemonach!- Gibbs krzyknął na całe gardło. -Ten większy to Tentacruel- wodny pokemon meduza. Jego drugim typem jest trucizna. Dorosłe osobniki mogą mieć nawet po 80 macek. A ten mniejszy to Sharpedo- wodny pokemon rekin. Jego drugim typem jest ciemność. Dla swoich wrogów jego skóra jest chropowata jak papier ścierny, a dla przyjaciół gładka jak jedwab.
Jak ktoś chce się podrapać, to musi zostać jego wrogiem.

wyjął z kieszeni jednego Pokeballa i z okrzykiem: -Pokeball idź!- rzucił go w kierunku Sharpedo, który został w nim zamknięty. Niestety błotny pocisk, który Tentacruel wystrzelił w kierunku Sharpedo jeszcze przed jego złapaniem trafił w Czarną Perłę i nieco ją uświnił.
Świnia, nie meduza!

-Hura mam pierwszego pokemona Sharpedo!!!
I aby wyrazić ta radość, potrzeba aż trzech wykrzykników?

-No nareszcie.- to mówiąc Jack zszedł na ląd aby zobaczyć jak wygląda obsługa myjni, jednak dostrzegł tylko samotnego pokemona z małą szczoteczką do zębów.
Kiedyś były wiewiórki, teraz Pokemony...

-No to może mała walka?- krzyknął do Jacka.
-Świetnie, bardzo chętnie!- odrzekł mu Sparrow i wyciągnął swoją szablę, jednak Norrington popatrzał się na niego dając mu do zrozumienia, że nie o taką walkę mu chodziło, a następnie wyciągnął Pokeballa i wypuścił z niego Pikachu.
-Chcesz walczyć Kupemonami? Chyba ci odbiło!- krzyknął Sparrow z lekkim przerażeniem.
Kupemony to jakaś nowa odmiana?

-Czy nie widziałeś gdzieś tu w okolicy pewnej skrzyni z takimi...kulami...które...- Weatherby nie wiedział jak opisać tego czego szuka.
Widziałeś gdzie są moje jaja, Jack?

-I z kąt masz Pokeballe?
Nie, ze skrzyni.

-Wiecie my tu gadu, gadu, a Czasowstrzymywacz sam się nie odnajdzie!- stwierdził głośno Norrington.
Wiecie, my tu anal, anal, a Sztuczna Inteligencja dla aŁtoreczek sama się nie odnajdzie...

-A to ty wiesz gdzie jest mapa!- Jack użył sarkazmu
aby podrapać się w plecy.

Po krótkim rejsie, w którym Jack cały czas starał się zabić Perappu i teraz również Eevee, wszyscy dotarli do celu podróży o dziwo pierwsi.
Wszyscy płynęli jednym statkiem i dopłynęli jako pierwsi. Cudowne!

Było tam też coś czego się nie spodziewał, a mianowicie Pokemon. Wyglądał trochę jak brązowa kaczka. Miał długi żółty dziób i żółte nogi. W skrzydle trzymał coś co wyglądało jak por.
Prezydent na diecie?

Nagle wszyscy chwycili szable w dłoń i walka rozkręciła się na dobre. Kto miał jakiegoś Pokemona to wypuścił go aby pomógł mu w walce.
Pokemony też chwyciły za szable i zaczęły walczyć.

Pokemon walczył tak płynnie jakby był urodzonym szermierzem i w końcu Will doszedł do wniosku, że go złapie. Wyjął z kieszeni Pokeballa, którego zwinął Jackowi i cisnął go w stronę Farfetch'da. Kula uderzyła go w głowę, a następnie Pokemon został w niej zamknięty. William schował Pokeballa i wrócił do walki.
I've got ya!

Norrington pchnął go. Sparrow wylądował na ziemi (ostatnio często się mu to zdarzało)
Nie interesuje mnie życie intymne Jacka. Przejdźmy dalej...

Nagle cały ten harmider przerwał odgłos tłuczonego szkła. Wszyscy zwrócili się w stronę źródła dźwięku. Okazało się, że to Perappu, który pikował aby zaatakować Pikachu z powietrza, nie trafił w niego tylko w kompas.
Kompas był wielkości wieżowca.

-Do Coraje. Tia Dalma opowiadała mi kiedyś o nim, gdy "kupowałem" od niej ten kompas, że on był jednym z jego konstruktorów i powinien umieć go poskładać.- mówił Jack.
Też lubię puzzle.

-Perappu występuje w bardzo wielu miejscach i jest bardzo towarzyski. Gdy jest starszy i bardziej doświadczony uczy się wielu ludzkich słów.
Kutrzygwiazdki, indi**** i inne takie...

Uwielbia muzykę, kręci w jej rytm ogonem, dzięki czemu posiada umiejętność metronomu.
Tez lubię muzykę. Myślicie, że jakbym zaczął kręcić ogonem, to... *rozgląda się po zdziwionych twarzach słuchaczy* Okay, okay. Tylko głośno myślałem.

Nieliczne osobniki mogą hipnotyzować innych muzyką, którą słyszy tylko zahipnotyzowany
Słyszy to, gdy ma założone słuchawki na uszy.

zasarkazmował Jack.
To coś jak zasmarkał?

-Jak nie jesteśmy na tej wyspie to narzekasz i chcesz na nią płynąć, jak już się na niej znajdujemy to też narzekasz. Może się w końcu zdecydujesz.
Może w końcu przestaniesz być kobietą, Jack, opanuj się!

A zresztą odnoszę wrażenie, że wy wszyscy zaskarżacie mnie o te dzisiejsze kółka.
Wolisz, abyśmy oskarżali cię o trójkąty?

Cieszcie się, że nie jestem jak ten tyran Don Giertycho, który karze spacerować w kółko wszędzie i zawsze nawet w święta, aż ktoś nie puści pawia.- zdenerwował się Jack.
a ha ha ha ha ha *próbuje pokładać się ze śmiechu, ale czuje, że coś mu to nie wychodzi* To dokładnie, jak w tym żarcie, myśli Mrohny.

Dziwne, że nie wiesz kto to jest. To największy bezmózgowiec jakiego znam. Jednak dzięki swojemu przyrodniemu bratu trafił na szczyt władzy. Razem z dwoma swoimi kumplami: La Lepero i El Kanaro rządzą na Bermudach.
Polsca - to mówi samo za siebie.

-Tak doprowadził nas, ale do KANIBALI!!!- ryknął Sparrow gdy zewsząd zaczęli wyskakiwać tubylcy, którzy otoczyli wszystkich średnim kołem.
Dzisiaj średnie czy małe, szefie?

Chatot to wielki bóg narzucania woli, którego pojawienie się zwiastuje dobre czasy dla jego wyznawców, i złe dla wrogów.
Czy to nie brzmi jak aŁtorkowa apokalipsa?

Podobno dawno temu na tej wyspie żył straszliwy potwór, który terroryzował naszych przodków.
Teraz robią to aŁtorki.

powiedział wódz i podszedł w stronę swojego tronu, który stał na środku polany pod wielkim cienistym drzewem, a następnie usiadł na nim. Po obu stronach tronu stały dwa wielkie pokemony, które były tam pewnie dla ochrony.
Bo wszyscy chcą ukraść tron w środku dżungli na jakiejś zapyziałej wyspie, no nie?

z za krzaków wyszedł pokemon wyglądający jak mały niedźwiadek z księżycem na głowie.
Ukradł go z bloga HAMa! Najpierw romby, teraz księżyc...

-Gibbs co to za pokemon?- spytała Elizabeth.
-To Teddiursa pok typu normalnego, zawsze przed nadejściem zimy robi zapasy.-
-Świetny. Złapię go.- powiedziała Elizabeth
Zawsze przyda mi się ktoś, kto pomoże mi w zapasach na zimę.

-Załatwione.- powiedział Sparrow. -A ten drugi warunek?
-No… Will ma zostać za mną NA ZAWSZE!!!- oznajmiła złowieszczym głosem Margarita. Wszyscy słysząc to, dosłownie zaniemówili.
Nie mówili dosłownie. Mówili w przenośni.

-Wiesz to nie jest taki najgorszy pomysł. Zgoda!- odrzekł Jack po chwili zastanowienia.
-Zaraz, to ja już nie mam nic do powiedzenia!- krzyknął Wiliam.
Teraz jesteś towarem eksportowym, Will.

Stoczcie pojedynek pokemon.- wtrącił nagle Gibbs.
-To jest głupie!- krzyknął Jack.
Jak cały pomysł, aby łączyć pokemony z piratami, ale co ja tam wiem...

-Właściwie to czemu nie! Będziemy walczyć dwa na dwa. Jeśli ja wygram Will ze mną zostanie, jeśli przegram popłynie z wami i powiem wam gdzie jest Coraje. Dobra to z kim mam powalczyć? Z tobą Jack?
-No niech wam będzie… Zaczynajmy!
-Myślisz, że twoja żona ma szansę na pokonanie Rity?- spytał Jack gdy kobiety przygotowywały się do pojedynku.
Och, takie to romantyczne. Przypomina mi się średniowiecze. Dwoje rycerzy walczy o serce wybranki - Williama... *wzdycha*

Chwilę potem ring do walki był już gotowy. Był on prostokątny przedzielony na pół linią z kołem na środku.
Specjalnie budowały ring, aby powalczyć...

Lizz i Rita stały na jego końcach równolegle do siebie.
Jeśli długość Liz wynosi 8cm, a długość Rity Xcm, to jaki jest stosunek długości ich nóg do ogółu całego społeczeństwa?

-Świetnie. CHOĆ TU FARFETH’D!!!- ryknęła Rita i nagle z za drzew w oddali wyleciał ptak i wylądował na polu.
Miałeś przyjść, nie przylecieć! - skarciła go.

-OK. Nie przeciągajmy tego dłużej! Farfeth’d atakuj!!!- wydarła się kobieta do ptaka, który chwycił swój por w dłoń i cisnął go w kierunku przeciwnika.
-Eevee unik!- krzyknęła Lizz do Pokemona, który rzucił się na ziemię, by uniknąć zderzenia z warzywem, które jak bumerang wróciło do skrzydła Farfeth’da.
Uważaj, warzywo! *plask* Too late...

-Całkiem nie źle!
Nie całkiem źle... źle nie całkiem... całkiem źle nie... O co tutaj chodzi?

Ale co powiesz na to? Farfeth’d atakuj znowu, tylko szybciej!!!- Pokemon znów zaczął uderzać w lisa porem, jednak w taki sposób jakby kroił na przykład cebulę.
Lisia cebula - tylko w tym tygodniu dwa razy taniej!.

-Dobrze! Eevee jeszcze raz atak głową!- rozkazała Elizabeth. Pokemon posłusznie wykonał atak i tym samym wygrał pierwszą rundę.
Atak głową! Zacznij myśleć! *tu słychać jęk zawodu, gdy pokemon zostaje pokonany*
Nie martw się, następnym razem ci się uda...

Spheal twoja kolej, atak ogonem!- mors uderzył w lisa ogonem jak łopatą, tak mocno, że Eevee wyleciał jak pocisk z pola bitwy.
Nasze lisie cebule są starannie chronione i pielęgnowane...

Elizabeth kazała Teddiursie atakować. Margarita również to zrobiła i dwa pokemony zderzyły się głowami tak mocno, że piasek na całej plaży zatrząsł się.
A co to ma ze sobą wspólnego? Jakby się zderzyli tyłkami, to morze by podskoczyło?

-Wygrałam.- wybełkotała Lizz i nie mogąc uwierzyć w swoje zwycięstwo, pobiegła w ramiona Williama, który uwieńczył jej wygraną gorącym pocałunkiem.
Lizz odskoczyła i zaczęła gorączkowo dotykać swoich ust.
- Oparzyłeś mnie! - rzuciła gniewnie.

-A to dla ciebie Will, prezent na pożegnanie.- Margarita dała kowalowi Pokeballa.
-Dziękuję. A z kąt masz tego Pokeballa?
-Morze czasami jest bardzo hojne i nigdy nie wiadomo co nam przyniesie. Mam nadzieję, że spodoba ci się jego zawartość.
To prezent dla ciebie. A jak się nie spodoba, to zawsze możesz wyrzucić.

-Niech będzie. Dalej Pokemonie wyjdź do nas.- krzyknął William i wypuścił stworka. Wyglądał trochę jak wielki, puchaty, brązowy pies w czarne paski.
To... Zebropies.

-To Growlithe – ognisty Pokemon pies. Zawsze ma pod kontrolą duże terytorium i broni go za wszelką cenę. Jeżeli wyczuje na nim obcy zapach gryzie i szczeka na przeciwnika.
Szczekanie musi być dość silnym atakiem.

Mam złe przeczucia… Czuję, że coś się wydarzy i to coś złego. Jakby koszmar, który w końcu przestał mnie dręczyć powrócił
Koszmar Następnego Lata?

Papuga uwolniła się z uścisku pirata i ze szczęścia usiadła mu na głowie. Jack nie mogąc go zrzucić zaczął biec głową w dół w stronę klifu (...) Perappu sfrunął z głowy Sparrowa w ostatniej chwili, a on sam uderzył nią w ścianę klifu. Cudem nic mu się nie stało.
Jack powinien występować w kreskówkach.

Ludzie siedzący w tawernie nie stwarzali miłej atmosfery i ciągle podejrzliwie patrzyli na niego i na jego załogę. Wreszcie Sparrow dostrzegł stolik, przy którym siedziała jakaś parka, normalnie wyglądających ludzi.
*przypomina mu się scena ze STAR WARS, kiedy to Jedi przechadzają się po barze wśród najróżniejszych mieszkańców galaktyki*

-Co jest takiego strasznego w wulkanie, że ludzie boją się koło niego mieszkać?- Sparrow dalej męczył pytaniami.
Nic takiego, oprócz tego, że czasem wybucha...

-Mieszkańcy wyspy opowiadają, że pierwsi przybysze, którzy trafili na nią założyli tu osadę. W poszukiwaniu jedzenia zawędrowali, aż za wulkan.
Wulkanowe BBQ! Mniam!

Tam natrafili na strasznego potwora, który pomordował większość z nich. Podobno przybył na ten ląd z innej wyspy.
Obcy?

Ci którzy przeżyli zaczęli wierzyć, że wulkan jest jakby barierą między nimi, a bestią i że siedzi w nim jakiś dobry duch, który nie pozwala potworowi ich skrzywdzić. Od tej pory w każdą niedzielę składane są dary dla ducha wulkanu.- powiedziała dziewczyna.
No... *mruczy pod nosem* I tak się rodzą wszystkie religie...

Następnie wszyscy przeszli trzy przecznice i skręcili w prawo, zaczęli iść, ale w miarę dalszego posuwania się do przodu ludzie wcale nie zaczęli znikać, a zamiast podejrzanej ciszy pojawiły się podejrzane spojrzenia.
Spojrzenie to ewolucja Ciszy. Jednak znam się na pokemonach!

Jack słysząc to chciał powiedzieć coś w stylu „Czy wszyscy na tej wyspie to skończone jełopy!!!”, jednak Elizabeth go powstrzymała i sama ze spokojem mówiła dalej.
Elizabeth nadaje się na agentkę wydziału specjalnego.
Jestem Elizabeth Jakkolwiek-mam-teraz-na-nazwisko-Turner i czytam w myślach.

spytała Lizz znów hamując mordercze instynkty Jacka.
Jack - zabójca po zmroku.

Po prostu po tamtej stronie wyspy nie ma za dobrych warunków do życia, jest bardzo nieurodzajna gleba i nie rośnie tam nic co nadawałoby się do jedzenia. Dlatego nasze miasteczko powstało tutaj.
Tutaj też nie ma warunków, gleba ssie, ale przynajmniej nie ma wulkanów.

W dodatku mamy tu dwa strumyki Eridanos i Fis. Eridanos łączy się z morzem i jest do połowy słony, a druga połowa jest skażona najprawdopodobniej czymś co jest w wulkanie i wycieka do wody.
Ja wiem, ja wiem! *ręka Mrohnego wystrzeliła w górę* Czy odpowiedź to... lawa?!

Po tych jakże „pasjonujących”, ale przydatnych wykładach Sparrow wraz ze swoją załogą (wreszcie) powrócili na właściwą ścieżkę.
Biała droga... Jeśli wiecie, co mam na myśli :P

Była ona długa lecz niezbyt kręta. Raz była wąska, a raz dość szeroka na dwie osoby z ekwipunkiem.
A może to po prostu wypity rum?

Nikt się z nikim nie tłukł i nikt nie odezwał się słowem, nawet jeśli chciał to nie odważył się przerwać panującej ciszy. Każdy też zaczął lepiej pilnować własnego nosa.
Voldemort stałby tylko i zazdrościł.

Po jakimś czasie zaczęło się robić nudno. Wszędzie dookoła rozciągał się busz (który lubił Hop Kolę XD).
Ale to tylko taka mała dygresja...

Sparrow bez namysłu przyśpieszył kroku i popędził do drzwi (reszta za nim) i gdy już miał dotknąć klamki, przed jego twarzą wyskoczył wielki półtorametrowy pająk.
Halloween?

Był blado-czerwony z fioletowo-żółtymi odnóżami i białym kolcem jadowym na głowie.
Jack z kolcem na głowie... *myśli intensywnie, po czym klepie się w czoło* Ach, pająk! ^^'

-Grow!- szczeknął ochoczo, pewny siebie Pokemon, a następnie cisnął w stronę pająka kilka kul ognia, którymi strzelał z pyska. Ariados zwijał się z bólu, a gdy tylko padł na ziemię nieprzytomny
*wyobraża sobie pokemona potraktowanego Avadą, co wywołuje u niego dziki uśmiech*

Wtedy z za drzew wyłoniła się wysoka zakapturzona postać. Gdy tylko odsłoniła twarz, okazało się, że jest to mężczyzna o szaro-niebieskich oczach i blond włosach za ramiona.
Malfoy? Ty tutaj?!

-A nic. Nie ważne.- odparł Coraje i popatrzył przez okno, z lekkim strachem na zachodzące słońce.
A jak zajdzie i nie wzejdzie?

-Wiecie robi się dość późno i kompasem zajmę się jutro, a wy na pewno jesteście głodni, więc może rozpalimy ognisko i coś zjemy.
A nie mówiłem, że będzie BBQ!

-Bo mam przydomek Coraje, a nazywam się Esteban Martin DiCarlo. A wy?
Prawie jak DiCaprio.
Nie, my nazywamy się inaczej...

Jack swoim głosem, który brzmiał jak ryki godowe jelenia, wraz z resztą załogi śpiewali szybsze Yo Ho
Niestety nie orientuję się, co jest teraz 'na topie'.

Coraje zniknął. Nie było go ani w chacie, ani w najbliższej okolicy. Ale dopiero jak piraci usłyszeli potworny ryk, który niosło echo z oddali, zaczęli się martwić.
Echo z Oddali - to jak Zbyszek z Bogdańca.

A na koniec aŁtor tego opowiadania:
Co tu dużo mówić to koniec bloga. Ale mi nowina nie? Poprostu pomyślałam, ze warto jednak dodać kilka słów na pożegnanie zwłaszcza, że bardzo lubiłam kiedyś tego bloga. Pomimo że już nie pisze tego "opowiadania" (żal.pl) i trochę wstydzę się tego co tam jest popisane, to jakoś nie mogę usunąć tego bloga. Chyba zbyt mi żal wspomnień i szablonu. Niech sobie ten blog dalej istnieje...

Jako, że wyraził skruchę i zobaczył, że źle postępuje - wybaczamy.
W imieniu Bora Liściastego, Jeża i Matki Borskiej, odpuszczamy Ci winy. Możesz iść i więcej nie ałtoryzmować. Ament.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mrohny, mnie niezmiernie zachwyca i zadziwia fakt, jak jesteś w stanie brac opko na raz XD jesteś taki zdolny *_*

ale przeczytałam całość, pokwikując wśród nocy, zdychając na śmierć przy pojedynku pokemon.

Anonimowy pisze...

Sam pomysł na tego blogaska mnie rozwalił doszczętnie.
Jack w Plusie... Ratunku...

Anonimowy pisze...

-Bo mam przydomek Coraje, a nazywam się Esteban Martin DiCarlo. A wy?
Prawie jak DiCaprio.
Nie, my nazywamy się inaczej...

*kwik*

Przez jakieś piętnaście minut usiłowałam wymyślić jakiś konstruktywny i równocześnie adekwatny komentarz, ale z powodu nałogowego odmóżdżania się przy coraz to głupszych opkach nie wychodziło mi to za bardzo. Powiem więc tylko jedno: KWIIK!

Anonimowy pisze...

XD
KWIK!
żadna trafna riposta nie przychodzi mi do głowy *wyje z rozpaczy, postanawia zabrać się do napisania listu samobójczego*

W poprzednich analizach wyczytałam...
Mrohny ogląda House'a?
Miły pan, co?^^

KWIIIIK!

Pees. PRzepraszam, że wybieram anonimową tożsamość, ale... Uhm. Jakoś tak...
*pichlipuje, kończąc list Miłość, przyjaźń, empatia, wy moje kochane ćpuny!*

Anonimowy pisze...

Dobra, wybaczyłam... no nie wiem komu w sumie... ale wybaczyłam ten dziwny "żart" z jeszcze dziwniejszym alfabetem i zajrzałam tu znowu... Amen! Litery są normalne! Chwała Mrohnemu! (bo nie wiem komu to zawdzięczam, więc tak za całokształt) xD Chwała albo chałwa, jak wolisz :)

Mrrr.... stęskniłam się za analizami, moje własne pokłady złośliwości nie miały się gdzie dokarmiać :P

Kwik!

Anonimowy pisze...

Czasowstrzymywacze z wyspy Plusa. xDD'

Mrohny, gdzie Ty takie kwikogenne blogaski znajdujesz?

I od kiedy Gibbs zachowuje się jak dziecko nieprzetartego szlaku? X_x

merh pisze...

Katev, kiedyś go sobie zarezerwowałem, jak ktoś dał linka na forum (;

Anonimowy pisze...

ŚmierDŹ.
Ómarłam. Nie SZyję.
W pewnej chwili pomyślałam nawet, że to jest za gÓpie, nawet jak dla mnie. Ale pomyślałam sobie:
'Mrochny wytrwał, więc ja też mogę!'
Sam pomysł jest totalnie wyjebany. Jeszcze mi tylko brakowało Ash'a czy jak tam się on nazywał i tych Sióstr, co to leczyły pokemony.
Cii. Sprawdziłam w google i to rzeczywiście był Ash.
A więc.
Mój umysł okazał się przytomny tylko na tyle, by napisać ten krótki, nie bardzo konstruktywny komentarz.
A więc tak na koniec:
Życzę wam, żebyście nieprędko trafili do domu, gdzie to ściany są poobijane materacami. No i, na litość Borską, cierpliwości do analiss. Och, i nie znikajcie jak Locha, bo nie wiem jakby to było, gdyby was nie było.
^^
Pozdrawiam,
Jad.
P.S. O gasz. Jaki ja mam zapłon. x_X
Analissa jest z września '08.
Ale jest OK!